Myślenie o macierzyństwie często jest ograniczane do refleksji nad rodzeniem dzieci i troską o ich harmonijny rozwój. Współcześnie często jest też postrzegane jako przeszkoda w zawodowym realizowaniu się kobiety albo też jako pewien obowiązek, który należy spełnić w wystarczającym stopniu, by móc w końcu zacząć robić rzeczy ważne. Rola i oczekiwania wobec współczesnych kobiet pełne są skrajności, które sprawiają, że tak naprawdę nie da się im do końca sprostać.
Mała książeczka – autorstwa najprawdopodobniej Teresy Dmochowskiej, mężatki i mamy sześciorga dzieci – pokazuje bardzo konkretny obraz macierzyństwa i wartości tego szczególnego kobiecego powołania. Obraz, który może się wydawać na pierwszy rzut oka anachroniczny – wszak realia są wiejskie i w dodatku z pierwszej połowy XX wieku!
Już sam tytuł – Ancilla – tylko potwierdza to rozpoznanie i może sugerować służebną (i podrzędną) rolę kobiet, jaką zakłada autorka. Nic bardziej mylnego. Dmochowska pokazuje nam drogę żony i matki, która jest prostą drogą samorealizacji i, co ważniejsze, świętości. Sprawa jest o tyle ciekawa, że w czasach, w których owa książeczka powstała, nie mówiło się zupełnie o teologii duchowości małżeństwa i rodziny (przynajmniej w Polsce). Autorka, ukrywając się pod formą zagranicznego pamiętnika (swoją drogą, o tym, że to tylko kostium literacki, świadczą jednoznacznie polskie realia życia bohaterki utworu) i pseudonimem tłumacza, Jana Rybałta, przedstawia drogę uświęcania się kobiety w jej codzienności.
Nie znajdziemy tu przepisów, jak znaleźć mityczny „czas dla siebie” wśród małych dzieci czy ciche miejsce na kontemplację lub modlitwę wśród domowego rozgardiaszu. To doświadczenie chyba każdej mamy małych dzieci – kiedy człowiek ma poczucie, że nie starcza czasu i sił na to, co by się chciało zrobić. Jednakże nie musi ono budzić jedynie frustracji i pragnienia zmiany, „pomyślenia o sobie”. Dmochowska wkłada w usta swojej bohaterki następujące słowa:
„Zapragnęłam powiedzieć głośno to, co wiele kobiet myśli po cichu. Po omacku szukałam tego, czego może bezwiedni i wy szukacie – pełni… A ponieważ właśnie mojemu zwyczajnemu życiu, mojej miłości i moim dzieciom zawdzięczam, że tę Pełnię dostrzegłam, pomyślałam, że może warto Wam po prostu powiedzieć.”
Co jest ową tajemnicą, ową Pełnią?
Bohaterka opisywanej książki jest prostą kobietą, która żyje w ubogim domu, na wsi. Jest mężatką i matką. Jej głównym zajęciem jest doglądanie dzieci i domowego gospodarstwa. W czym więc dostrzega Pełnię swojego powołania? Gdzie widzi cel swojego życia?
Jej pragnieniem jest rozwój życia duchowego. I zamiast ubolewać nad brakiem czasu na modlitwę, zauważa, że każda jej codzienna czynność może być tą modlitwą przepełniona. „Moja praca, moje trudy, cóż to za cudowna modlitwa” - pisze.
Bohaterka bardzo trafnie zauważa też „zniechęcającą nietrwałość” kobiecej pracy. Czyż nie jest to aktualne również dziś, kiedy z frustracją myślimy o rutynowych, ciągle tych samych nudnych obowiązkach? Dzisiejszy świat domaga się zauważalnego sukcesu. Koniecznie spektakularnego. Pracy, która przynosić będzie konkretne korzyści, najlepiej mierzone możliwie wysokim ekwiwalentem finansowym. Domowa praca jest wobec tych założeń bezwartościowa. Setki umytych naczyń, otartych łez, wypranych ubrań, sprzątniętych pomieszczeń, opatrzonych kolanek… Syzyfowa praca, która nigdy się nie kończy, a której efekty bywają wręcz niezauważalne. To jednak cicha służba, która sprawia, że dom funkcjonuje. Zauważalna zwykle wtedy, gdy jej zabraknie…
Nie widzi tego jednak bohaterka naszego utworu jako męczeństwa, które w przedbiegach daje już każdej pani domu palmę świętości. Dostrzega natomiast w tej domowej służbie drogę uświęcenia, pracy nad sobą tak, aby każdą z tych prozaicznych czynności wykonywać z miłością, a nie zniecierpliwieniem. To według niej szansa rozwoju.
„Ręka, która porusza kołyską, rządzi światem”, napisał W.R. Wallace. Doniośle widzi też rolę matki autorka Ancilli. Nie znajdziemy tu jednak panegiryku na cześć tego właśnie elementu powołania kobiety. Nie znajdziemy zachwytu nad jej siłą, przewyższającą siłę mężczyzny, jak chce nam czasem wmówić współczesny feminizm.
Znajdziemy ukryte życie matki, jej tajemnice radosne, bolesne i chwalebne, prawdziwy obraz ciężaru, który dźwiga, dramatu, który czasem staje się jej udziałem, jej bezsilności, zależności, ale też miłości, jaką otacza i jest otaczana. Życie kobiety-matki będące nieustanną modlitwą.
„Spalać się, świecąc i grzejąc – oto tajemnica ognia… Ale chyba również kobiecego życia”.
Przedstawiony w tej wyjątkowej książeczce obraz kobiecego powołania może budzić sprzeciw. Bo przecież czasy już nie takie. Bo przecież czego innego oczekuje się dziś od kobiet. Nie jest to też pewnie książka dla każdego, choć w kobiecej duszy potrafi poruszyć najgłębsze struny.