Nastolatek przykuty do gry komputerowej, dziewczyna owładnięta manią ciągłej dostępności w mediach społecznościowych. Siedmiolatek, który chce zostać youtuberem, a nie strażakiem; małe dziecko skupione wyłącznie na kolejnej bajce na tablecie, bez której nie może jeść czy przez chwilę usiedzieć spokojnie.
Młode pokolenie – znudzone, wyobcowane, odpowiadające wyłącznie na podobne zachowania rówieśników, w przypadku stanowczego „nie” ze strony opiekunów reaguje złością, krzykiem, agresją. Jak w takiej sytuacji wzbudzać pasje, przekazywać ideały? Czy dzisiejsi rodzice kochają mniej, nie są już autorytetami i przez to nie potrafią porozumieć się z dzieckiem? Co się stało? Przecież mamy tyle samo do dania co nasi rodzice, a jednak zmniejszyła się nasza zdolność do przekazywania wiedzy niezbędnej do zdrowego rozwoju. Odpowiedź jest z pewnością wielopoziomowa.
Otóż mamy konkurencję!
Kulturową i technologiczną. Pod koniec lat 90. XX w. ogłoszono, że „wartość rodzicielstwa została zawyżona, a nasz wpływ na osobowość dziecka nie jest tak silny jak w rzeczywistości” (J.R. Harris, Geny czy wychowanie. Co wyrośnie z naszych dzieci i dlaczego). I pewnie wszystko byłoby z taką tezą ok, gdyby nie fakt, że nasze dzieci – nie spotykając już nas jako przewodników – zwróciły się do innych, równie niedojrzałych dzieci, a przez to nie są w stanie poprowadzić siebie nawzajem ku zdrowej dorosłości.
To, że nas nie słuchają czy nie uznają naszych wartości za swoje – to jedno i pewnie można by się z tym pogodzić, gdyby były samodzielne, z pomysłem na siebie i przyszłość. Lecz badania oraz rzeczywistość temu przeczą: 43% polskich nastolatków miewa myśli samobójcze, a ponad połowa badanych często czuje smutek i przygnębienie, 62% martwi się o przyszłość.
A co do tego mają technologie? Otóż prof. Jean Twenge (psycholog z San Diego State University) wykazał, że pojawienie się smartfonów miało radykalny wpływ na każdy aspekt życia dzisiejszych nastolatków. Zaczynając na naturze ich interakcji społecznych, kończąc na stanie zdrowia psychicznego. Odsetek młodych ludzi cierpiących na depresję i liczba samobójstw popełnianych przez młode osoby od 2011 r. notują kolejne rekordy. Porównując wstępne dane Komendy Głównej Policji z niecałego 2021 roku do całego roku 2020, można stwierdzić, że w grupie dzieci i młodzieży było w Polsce prawie 500 prób samobójczych więcej.
Pomimo naszej troski i zaangażowania widać wyraźnie, że młodzi są sfrustrowani, rodzice i inni dorośli przestali być mentorami, a sama „miłość” przestała wystarczać.
To w czym tkwi sekret?
Aby dziecko widziało w nas przewodnika, wzorzec do naśladowania, musimy być dla niego zarówno bazą, z której wyprawia się w świat, jak i azylem, do którego wraca. Psychologowie rozwojowi zwracają uwagę na pewien szczególny rodzaj relacji, nazywany relacją więzi (lub przywiązania), bez którego rodzicom brakuje podparcia. Ta więź między dzieckiem a rodzicem powinna utrzymywać się przynajmniej tak długo, dopóki młody człowiek wymaga rodzicielskiej opieki. Nawet początkowo silne relacje rodzinne mogą ulec zaburzeniu, kiedy dziecko wkracza w świat, który nie wzmacnia tych więzi. Wówczas młodzi tworzą relacje konkurencyjne, i to ta zmiana kierunku budowania więzi powoduje, że rodzicielstwo staje się mniej efektywne.
Młodzi ludzie zwracają się po wskazówki, porady i wzorce nie do mam, ojców, nauczycieli czy innych odpowiedzialnych dorosłych, tylko do swoich rówieśników, którzy są w tej samej sytuacji co oni. Nazwano to zorientowaniem na rówieśników. Więź i orientacja są ze sobą połączone, ponieważ jako ludzie automatycznie działamy na podstawie wskazówek od osób, do których jesteśmy przywiązani. Potrzebujemy wręcz instynktownie, by ktoś wskazał nam kierunek, a rodzic jest naturalnym biegunem orientacyjnym dla dziecka. Jednak w świecie konkurencji (biorąc też pod uwagę czas potrzebny do rozwoju) młody człowiek nie może podążać za dwoma sprzecznymi informacjami. Staje przed ciągłym, sprzecznym wyborem między rodzicami a rówieśnikami. Podkreślić należy, że nie chodzi o to, że coś jest nie tak z samym kontaktem z kolegami, ale o fakt, że dzieci zyskały dominujący wpływ na rozwój innych dzieci, stając się dla nich wzorem do naśladowania.
Umiejętność przywoływania
Już wiemy, że napotkaliśmy konkurencję i to ona przejęła kontrolę, a nasze dziecko zaangażowało się w świat, w którym nie my już „rządzimy”. Na szczęście nasza rodzicielska natura podpowiada, jak i co zrobić. Dzień po dniu to my jako dorośli musimy wrócić do naturalnego nawyku, który mieliśmy, gdy dziecko było niemowlęciem, i nauczyć się je przywoływać do siebie, tak długo, aż dorośnie na tyle, by funkcjonować jako niezależna osoba. Ten rytuał, który występuje również we wszystkich ludzkich zalotach, zwany jest tańcem przywoływania.
Na raz – pokaż się dziecku
Skup uwagę dziecka na sobie od przyjaznej strony, tak aby wywołać jego uśmiech i – jeżeli to możliwe – skinienie głową. W przypadku niemowląt, nawet obcych, pójdzie nam dość łatwo. Ze starszymi nie będzie już tak prosto, gdyż one najczęściej „oglądają nas”, gdy wydarzy się coś złego. Wraz z wiekiem dziecko coraz częściej napotyka na zakazy z naszej strony. Celem ich nie jest emocjonalne przywiązanie dziecka, a pouczenie czy kierowanie. I tak wraz z wiekiem dziecka, gdy już jako nastolatek zaczyna wzbraniać się przed bliskością, powinniśmy z przyjaznego kontaktu wzrokowego przejść na przyjazną obecność w jego przestrzeni.
Częstą wskazówką, którą proponuję rodzicom w sytuacjach konfliktowych, jest pozostanie w pokoju młodego człowieka wraz z komunikatem: „ta sytuacja jest trudna również dla mnie, kocham cię i martwię się, że nie potrafię ciebie zrozumieć, ja potrzebuję twojej obecności, posiedzenia przy tobie”… i natura „działa”. W większości przypadków po fali buntu przychodzi czas na rozmowę i zrozumienie.
Wzmacniajmy również pozytywne przekazy. Dbajmy o rytuały, np. witania się, nawet o poranku, po nocy, tak aby zacząć dzień od rozgrzewki. Pamiętajmy, by nie ulegać presji stosowania metod wychowawczych. Celem naszych wszystkich kontaktów z dzieckiem powinno być budowanie i wzmacnianie więzi, a nie samo wychowanie.
Na dwa – odruch więzi
Eksperyment: gdy w zagłębieniu dłoni niemowlęcia położymy palec, a mózg malca podatny jest na bodźce, dziecko chwyci go, w przeciwnym razie cofnie rączkę. Nie jest to mimowolny odruch mięśni, a odruch więzi, umożliwiający np. karmienie czy tulenie i świadczący o uaktywnieniu instynktów więzi. To rodzaj skłonienia dziecka, by „trzymało się nas”, choć fizycznie podstawą tego działania jest kontakt emocjonalny.
U starszych dzieci nie chodzi już tyle o trzymanie w sensie fizycznym, ale o danie dziecku czegoś, czego może się uchwycić i nie chcieć oddać. Badacze wskazują, że emocjonalne ciepło, radość i zachwyt są najskuteczniejszymi stymulatorami więzi. Błysk w oku, odrobina serdeczności, w przypadku własnych dzieci również przytulenie – to zaproszenie do kontaktu, którego dziecko nie odrzuci.
Kluczowe wydaje się wyzwanie dla rodziców polegające na okazywaniu względów, serdeczności i akceptacji, jak również wsparcia, zwłaszcza w trudnych momentach, kiedy jest rodzajem lojalności: „postąpiłeś niewłaściwie, ale nie zostawię ciebie samego”. Rodzice mają zapewnić dziecku to, czego nie da mu żaden rówieśnik, i muszą pamiętać, by tej zasady nie wykrzywić. Okazywanie względów to nie spełnianie żądań czy dawanie prezentów. To powinny być pochwały za trud i zaangażowanie w coś wyjątkowego. Podstawą prawdziwego poczucia własnej wartości dziecka jest akceptacja i miłość rodziców oraz radość z tego, jakie ono rzeczywiście jest.
Na trzy – stop niezależności
Ale my chcemy, by dziecko było niezależne! A i owszem, ale jak dorośnie. Najpierw to uczymy je zależności, gdy jest maleńkie, np. wyciągamy do niego ręce i czekamy na reakcję. Gdy więź rozwija się prawidłowo, to dziecko wyciąga rączki w naszą stronę, co oznacza chęć bliskości i gotowości do podporządkowania, bo w zamian otrzymuje komunikat: „jestem dla ciebie wsparciem, twoim bezpieczeństwem”.
Ale po tym etapie nagle stawiamy na niezależność i oczekujemy, by wszystko robiło „samo”. W efekcie dajemy niedojrzałemu jeszcze człowiekowi coś, co my uważamy za niezależność, wzmacniając w nim uległość i podatność na wpływ grupy rówieśniczej. Mówiąc wprost, w tym naszym oczekiwaniu, by same jadły, same się ubierały, same rozwiązywały swoje problemy – odbieramy im ważny rozwojowo etap: dzieciństwo, a przymuszamy do dorosłości. Zróbmy porównanie do związku, czy mówimy: „nie oczekuj, że pomogę ci w czymkolwiek”, czy raczej: „twoje problemy są moimi problemami, pozwól, że ci pomogę”.
Dążenie do prawdziwej autonomii u naszego dziecka może nastąpić, gdy zaspokojona zostanie potrzeba zależności, jedno z głównych zadań wychowawczych. Prawdziwej samodzielności nie można osiągnąć na skróty, bez umiejętności budowania zależności, czyli więzi, które będą wzmacniały emocje i tworzyły nierozerwalną nić porozumienia.
Na cztery – zostań przewodnikiem
Gdy bierzemy niemowlę, małe dziecko na ręce i pokazujemy mu świat, wyjaśniając i opisując najpierw osoby i przedmioty, uaktywniamy kolejny sposób na wzmocnienie instynktu więzi. Na etapie szkolnym podobnie dzieje się, gdy mądry nauczyciel-wychowawca objaśnia dziecku sytuację, w której się znalazło. Ten krok ma wiele odmian podyktowanych sytuacją i potrzebami dziecka. Jednak gdy ono dorasta, rezygnujemy z przedstawiania i zapoznawania go ze światem, przestajemy być przewodnikiem i oddajemy to pole rówieśnikom. Rezygnujemy z odruchowej skłonności naszych dzieci na orientowanie się na kogoś, kto jest blisko, tzn. zamiast dać dziecku to, co dla niego najcenniejsze, czyli nas, nasz czas i zaangażowanie, dopuszczamy do tego, by pustkę wypełniło wskazówkami pochodzącymi od równie niedojrzałych młodych osób, co ono same.
Przyrównajmy to do sytuacji, w której gubimy się w obcym kraju, obcym mieście i bez znajomości języka. Jaką radość przyniesie nam pomoc ze strony kogoś, kto nieoczekiwanie zna nasz język i może nam pomóc. Instynktownie wręcz traktujemy go jak przewodnika. Z badań wynika, że dzieci zorientowane wyłącznie na rówieśników nie wiedzą, kim są i dokąd zmierzają, co skutkuje wyzbyciem się uczuć zagubienia i niepewności. Młodzi zorientowani na rówieśników sprawiają wrażenie pewnych siebie i obytych ze światem, ale rzeczywistość jest przygnębiająca. Swoje lęki ukrywają pod pozami, co obniża czujność dorosłych i prowadzi do ucieczki w osamotnienie, brak pewności siebie, zachowania ryzykowne, uzależnienia.
Chociaż przepaść otwierająca się między dziećmi a dorosłymi może czasami wydawać się nie do pokonania, musimy wrócić do początków i nauczyć się „na nowo” przywołać więź. Wszystkie umiejętności wychowawcze świata nie zrekompensują nam jej braku. Aby pokonać ten kulturowo-społeczny chaos współczesności, powinniśmy ze śmiałością i odwagą brać na siebie rolę przewodników naszych dzieci. Pamiętajmy, że niezależnie od wieku dzieci cały czas szukają punktu odniesienia, na coś lub kogoś się orientują. Dlatego muszą być kierowane, bez względu na to, czy zdają sobie z tego sprawę czy nie. Jesteśmy pod tym względem niezastąpieni, bo tylko tak dorosną do prawdziwej niezależności, która będzie fundamentem więzi już z kolejnym pokoleniem.
Literatura wykorzystana:
- J.R. Harris, Geny czy wychowanie. Co wyrośnie z naszych dzieci i dlaczego;
- S.I. Greenspan, Rozwój umysłu. Emocjonalne podstawy inteligencji;
- G. Neufeld, G. Mate, Więź. Dlaczego rodzice powinni być ważniejsi od kolegów;
- Jean M. Twenge, Have smartphones destroyed a generation?
- Cytowane badania:
- Raport: Parenting Matters, Division of Behavioral and Social Sciences and Education, National Academy of Sciences 2016;
- Raport 2.0, Etat w sieci, FEZiP, Poznań 2021;
- Raport 3.0, Etat w sieci, FEZiP, Poznań 2022.