Baśń o najbliższym rodzicielstwie

30 marca 2022

Trzeźwym okiem o rodzicielstwie bliskości.

Baśń o najbliższym rodzicielstwie

30 marca 2022

Baśń o najbliższym rodzicielstwie

Baśń o najbliższym rodzicielstwie

Trzeźwym okiem o rodzicielstwie bliskości.

Budzi rozmaite skojarzenia i skrajne reakcje. Wydaje się, że albo się je kocha, albo nienawidzi. Jak zwykle zdroworozsądkowe podejście do tego względnie nowego, ale wpływającego na życie tysięcy rodzin w Polsce zjawiska będzie zniuansowane. O czym rozmawiamy?

Rodzicielstwo bliskości funkcjonuje w dwóch wymiarach. W pierwszym, jako styl życia rodziny z małym dzieckiem, opiera się na ideach amerykańskiego pediatry Williama Searsa. Zainspirowany przełomowymi spostrzeżeniami Johna Bowlby’ego, ojca teorii przywiązania, stworzył pojęcie attachement parenting, które nie do końca ściśle przemianowano w Polsce właśnie na rodzicielstwo bliskości.

Przywiązanie, które psycholog nazwie naukowo wewnętrznym modelem operacyjnym, to w uproszczeniu rodzaj oprogramowania, wykształcającego się poprzez nabywanie przez dziecko doświadczenia społecznego w bardzo wąskim, za to kluczowym wymiarze. Otóż chodzi o to, co dzieje się między niemowlęciem a jego głównym opiekunem, zwykle mamą. Pozytywne doświadczenie („mama dobrze odczytuje moje komunikaty, koi mnie, odpowiada na nie z grubsza w taki sposób, jakiego potrzebuję”) pozwala dziecku na wytworzenie tzw. bezpiecznego modelu przywiązania, które daje mu podstawę do przekierowania energii na poznawanie świata i nawiązywanie innych więzi. „Na moich bliskich mogę liczyć. Mama jest bezpieczną bazą, która wesprze, pomoże, do której można wrócić – życie jest piękne i ciekawe, idę zwiedzać świat”. Tak można by streścić stan mentalny starszego niemowlęcia. Z czasem faktycznie okazało się, że ukształtowany na samym starcie model przywiązania (istnieją również trzy tzw. pozabezpieczne opcje) ma ścisły związek z różnymi aspektami funkcjonowania człowieka na innych etapach życia. Czyli – rzecz niebagatelna.

Czy da się zapewnić więź?

Rodzicielstwo bliskości stworzone przez Searsa szukało sposobu na zagwarantowanie powstania pozytywnej więzi. Sears miał własne, konkretne propozycje, jak o nią zadbać: propagował rezygnację z pracy poza domem i obecność matki przy dziecku; możliwie naturalny, domowy poród; karmienie piersią; bliskość fizyczną – noszenie, tulenie, wspólny sen w łóżku rodzinnym.  Poza powyższym, pisał też o wrażliwości na dziecko i jego potrzeby, poświęcaniu uwagi atmosferze otaczającej dziecko oraz stosowaniu pozytywnych metod wychowawczych. Nie można zarzucić Searsowi braku osobistego doświadczenia, wychował wraz z żoną Marthą, współautorką niektórych z jego książek, ośmioro dzieci. Uważał, że łagodne, nieawersyjne działania rodzica oraz podążanie za dzieckiem są najlepszą, uniwersalną strategią.

Bezpośrednie powiązanie bezpiecznego modelu przywiązania z teorii Bowlby’ego (rozwijanego później m.in. przez Mary Ainsworth) z pomysłami Searsa wcale nie jest oczywiste. Choć mogą pomóc, z całą pewnością można pomóc dziecku w wytworzeniu bezpiecznej więzi bez większości z tych elementów. Nie tylko nie są konieczne, ale technicznie rzecz biorąc, można mimo ich stosowania nie osiągnąć celu. Jak to? – zapyta czytelnik. W bezpiecznym przywiązaniu nie chodzi bowiem o żadne konkretne zachowanie, ale wytworzenie porozumienia i adekwatnego reagowania na komunikaty niemowlęcia, co daje mu poczucie bezpieczeństwa. Bardziej decydują o tym inne czynniki niż karmienie czy sposób spania. Stan zdrowia matki, sytuacja rodzinna, temperament, inne rozwojowe uwarunkowania po stronie dziecka, wyczucie opiekuna, jego pomysłowość, gotowość do uczenia się… Idee zaczęły jednak żyć własnym życiem, a uczniowie… przerośli mistrza.

Blaski i cienie RB

Powstał ruch rodzicielstwa bliskości – idea stała się zjawiskiem socjologicznym. I to jest drugi wymiar tego, co ukrywa się pod akronimem RB. Na temat socjologicznego RB, z jego powiązaniami z różnymi zjawiskami parentingowymi, pedagogicznymi i lifestylowymi, można napisać grubą książkę. I żeby nie zabrzmiało to zrzędliwie, niżej podpisana również stosuje lub eksperymentowała z kilkoma z nich w wychowaniu własnej czeredki – i uważam, że wiele tam ciekawych inspiracji i bardzo słusznych postulatów, które wywarły znakomity wpływ na rzeczywistość opieki nad niemowlętami i małymi dziećmi.

Tyle o blaskach. Co zatem z cieniami, wspomnianymi w śródtytule? Socjologicznie rozumiane RB zawarło ścisły sojusz ideowy z komunikacją bez przemocy (NVC), naturalnym rodzicielstwem i kierunkami wyrosłymi z wychowania bezstresowego. Sojusz przeciwko przeróżnym wrogom, widzianym w bardziej tradycyjnych ujęciach rodzicielstwa oraz psychologii poznawczo-behawioralnej (nazywanej np. „tresurą” czy „trenerką”). W efekcie nastąpiło po pierwsze rozszerzenie tego, co dotyczyło maluszków, na rodzicielstwo w ogóle. Następnie wykrojenie mnóstwa narzędzi „niebliskościowych” z bardzo szerokiej puli (odpadają nie tylko kary i nagrody, ale też chwalenie, odwracanie uwagi, wydawanie poleceń, odliczanie do trzech, wyciąganie konsekwencji, zabranie dziecku przedmiotu, trening zasypiania…). Wiele pojęć trafiło na czarną listę jako w istocie przemocowe względem dziecka, oddalające od perspektywy potrzeb. Odpada nam chociażby grzeczność, posłuszeństwo, samokontrola, dyscyplina… Nieadekwatne w przypadku niemowląt, rzecz jasna, ale nie jako takie.

Żeby takie ujęcie sprawy uzasadnić zgodnością z teorią i rzekomymi dowodami naukowymi, stopniowo zmieniano znaczenie i interpretację pojęć, podobnie jak dzieje się to w świecie myśli lewicowej. W związku z tym na cenzurowane trafiła… sama idea wychowywania jako kształtowania oraz nierówność w relacji rodzica z dzieckiem.

Socjologia zjawiska

Od kilku lat obserwuję dyskusje w duchu RB w internecie, i jako zjawisko w środowisku młodych rodziców. Wbrew deklaracjom – otwartości na spostrzeżenia różnych nurtów, elastyczności czy zwyczajnego sprawdzenia, czy aby na pewno RB wyczerpuje dobre intuicje – ze świecą tu szukać.  Socjologiczne RB (oczywiście niejednorodne, bo ilu ludzi, tyle pomysłów na jego realizację) ma, niestety, jako grupa tendencje do sekciarstwa i związanego z tym fanatyzmu, prześcigając się w demonstrowaniu „jedynie słusznego podejścia” i karcącego za niebliskościowe propozycje. Bliskość, podążanie za potrzebami, nazywanie emocji (które choć wyróżnione teoretycznie, trudno w praktyce rodzicom odróżnić od zachcianek) – mają być remedium na wszystko. Niestety, dziecko tak nie działa.

I bądź tu mądry

RB to rodzaj uroczej opowieści. Baśń o magicznym sposobie pozbycia się trudności wpisanych w funkcjonowanie człowieka przez rodzicielską bliskość i silną więź. Można z niej wyjąć liczne inspiracje, które mają potencjał poprawienia jakości relacji w rodzinie i pozytywnego wpływu na psychikę jej członków. Ale nie radzę się do jej zaleceń ograniczać, odmawiając konfrontacji z szerszą rzeczywistością, w tym z wieloletnim, złożonym doświadczeniem psychologii i pedagogiki. Cena takiego zawężenia perspektywy i dopasowywania każdego zachowania do ram RB jest po prostu zbyt wysoka. Dla rodziców. Dla matek obarczonych ogromną odpowiedzialnością, zalęknionych o „zniszczenie psychiki” potomka, zaproszonych do nadopiekuńczości nierównoważonej innym żywiołem. Szczególnie jednak dla dzieci, wystawionych na styl wychowawczy, który wyklucza stawianie celów i oczekiwań. A to już jest zaniedbywanie.

Katarzyna Wozinska


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 30 marca 2022