Profesor Manfred Spitzer w jednej ze swoich genialnych książek opisujących wpływ mediów na życie codzienne naszych dzieci, w Cyfrowej demencji, zatrzymał się m.in. nad interesującymi badaniami przeprowadzonymi w reprezentatywnej grupie przedszkolaków. Dzieci podzielono losowo na trzy podgrupy, a każda z nich dostała inne zadanie do wykonania, zanim wszyscy potem oddali się wspaniałej, inspirującej zabawie. Przez dokładnie 10 minut jedne maluchy rysowały w ciszy obrazki, inne oglądały z przyjemnością sympatyczny film familijny, którego bohaterami były również zwierzęta, a częstotliwość cięć montażowych wynosiła ponad 30 sekund. Trzecią grupkę przedszkolaków posadzono na te same 10 minut przed ekranem, na którym wyświetlono im przypadkową, żwawą kreskówkę. Tutaj cięcia montażowe były częstsze, bo co kilkanaście sekund.
Kiedy czas pierwszej fazy eksperymentu upłynął, wszystkie dzieci zebrano z powrotem w dużą gromadkę i zaczęło się dokazywanie: budowanie wieży z klocków, powtarzanie za przeprowadzającymi eksperyment dorosłymi liczb od tyłu, na zasadzie „trzy – cztery; cztery trzy” oraz klasyczna zabawa „głowa, ramiona, kolana, pięty” w coraz szybszym tempie.
Po naniesieniu na wykresy wyników obserwacji zachowań dzieci podczas zabawy oraz czasu ich reakcji na polecenia eksperymentatorów okazało się, że doskonale radziły sobie ze wszystkimi poleceniami dzieci spokojnie rysujące przed eksperymentem. Dzieci, które oglądały film familijny, wypadały średnio – raz lepiej, raz gorzej i częściowo uzależnione było to od ich poziomu inteligencji. Jednak zdecydowanie najgorsze wyniki przypadły, niestety, w udziale dzieciom zabranym do eksperymentu od kreskówki. Te miały najwyższy poziom rozkojarzenia i błędów.
Z powyższego opisu wynika kilka interesujących refleksji:
Po pierwsze – w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym trudno jest postawić ostrą granicę pomiędzy pracą a zabawą. Cała aktywność dziecka skierowana jest przecież na poznawanie świata i wszelkie działania, również z założenia czy z programu wyłącznie edukacyjne, mogą być odebrane przez dziecko jako zachęta do zabawy, co daje edukującym je świadomie dorosłym szerokie pole do popisu. W przedstawionym powyżej eksperymencie trudno przecież jednoznacznie ustalić, czy rysownie było dla maluchów ciekawszą formą spędzania czasu niż układanie wieży z klocków. Z drugiej strony na pewno dzieci zabrane od kreskówki i zachęcone do powtarzania liczb od końca czy chociażby układania tej samej wieży mogły mieć poczucie, że frajda właśnie się skończyła i ktoś dorosły zachęca je do podjęcia jakiegoś obowiązku, który jest trudniejszy i bardziej wymagający niż oglądanie.
Po drugie – różne formy spędzania czasu przez młodsze dzieci wymagają od nich konieczności skupiania uwagi w różny sposób. Najbardziej rozleniwiające umysł dziecka są te z nich, w których myślenie może funkcjonować na zwolnionych obrotach, bo większość uwagi przejmują inne, płytsze, bardziej odruchowe bodźce (np. wzrok, słuch), co charakteryzuje stan apatycznego, zwłaszcza dłuższego przesiadywania przed ekranami.
Po trzecie – zgoda rodziców, aby ekrany regularnie zabawiały dzieci, zwłaszcza te młodsze, może znacznie obniżyć poziom ich kompetencji przedszkolnych lub szkolnych, choćby z tego powodu, że regularne rozleniwianie umysłu oglądaniem, bez stymulowania go do pracy i bez nauki skupiania uwagi na zadaniach bardziej wymagających i logicznych wytwarza nawyk unikania zbędnego wysiłku umysłowego, który to samo dziecko bardzo chętnie podjęłoby, gdyby zaangażowanie w zajęcia na jego poziomie wiekowym bardziej przypominało fascynującą zabawę.
No i po czwarte – jednym z największych wyzwań współczesnej edukacji dzieci jest (zarówno w szkole, jak i w domu) „odspawanie” ich od mediów ekranu, które dają natychmiast możliwość wejścia w świat rozrywki i zabawy, ale często nasycają te potrzeby dziecka na bardzo płytkim poziomie zarówno w formie, jak i treści.
Wydaje się, że częstym błędem nas, rodziców, którzy chcemy przecież jak najlepiej dla swoich dzieci, jest także uproszczone założenie, że do zabawy poza ekranami – o czym już była mowa – służą wyłącznie zabawki, rozumiane tu jako gotowe produkty ze sklepu. Pokoje dziecięce zapełniają się więc po brzegi, a wkrótce pękają w szwach od brzydkich, pstrych, niepotrzebnych przedmiotów, kupionych lub podarowanych przypadkowo, bez zastanowienia, za niemałe czasem pieniądze. Sezonowe mody robią swoje i cała rodzina jest wkrótce niemal wyłącznie „konserwatorem powierzchni płaskich” jak się dzisiaj elegancko określa osoby do sprzątania, a pożytek z tego stosu gadżetów niewielki.
Chciałabym więc tylko przypomnieć na koniec, że rewelacyjną zabawką dziecka może być także papier, piasek, kamyki, szyszki czy kasztany, masa solna (mąka, sól plus woda) produkty spożywcze (pomagam w kuchni), nici, sznurki, ścinki materiałów, farbki, mydło do rzeźbienia (działalność artystyczna), konewka, grabie i łopatka (pomagam w ogrodzie) instrumenty dziecięce (improwizuję albo nawet uczę się grać na poważnie), smycz (wychodzę z moim psem), album zdjęć rodzinnych lub książka (oglądam obrazki, słucham opowieści albo sam czytam dla przyjemności), spacer za rękę z ukochanym dorosłym, gry planszowe (odpocznijmy razem), odwiedziny babci, teatrzyk dla dzieci, plac zabaw albo po prostu piłka, kometka czy rower. Nie mówiąc już o wyprawie do ZOO… Proste, miłe działania, które wytrącają dziecko z wyłącznego, depresyjnego przekładania zakurzonych pluszaków z kąta w kąt albo żebrania o włączenie komputera i zachęcają do aktywnego funkcjonowania w świecie. Jestem pewna, że rodzicielska wyobraźnia podsunie Państwu jeszcze wiele innych sposobów na zorganizowanie dzieciom dobrej, szlachetnej i rozwijającej zabawy. Wbrew pozorom o wielkie rzeczy chodzi, bo organizując maluchom czas rozrywki, uczymy je równolegle, jak powinna wyglądać bardzo ważna sfera szczęśliwego, ludzkiego życia.