Dla dziewczynek czy dla chłopców?

28 kwietnia 2023

Krótka historia książki dla dzieci.

Dla dziewczynek czy dla chłopców?

28 kwietnia 2023

Dla dziewczynek czy dla chłopców?

Dla dziewczynek czy dla chłopców?

Krótka historia książki dla dzieci.

I oto mamy grząski grunt pod nogami… Wokół kwestii płci w literaturze dziecięcej narosło już wystarczająco wiele głosów po obu stronach barykady. Ale jakiej barykady? Tej właśnie, która z jednej strony ma twierdzących, że płeć męska i żeńska to nienaruszalne status quo, z drugiej zaś – zapewniających, że płeć jest tylko czyniącym wiele szkody konstruktem biologiczno-kulturowym. W tym artykule nie chciałabym wchodzić w dyskusje, ale raczej wejrzeć na krótko w historię książki dla dzieci i zwrócić uwagę na tendencje we współczesnej literaturze.

Kiedy byłam małą dziewczynką, czytałam bardzo dużo książek. Sama, po omacku wybierałam je w bibliotece, czasem tylko podrzuciła mi coś bibliotekarka. Jako dziecko nie robiłam rozróżnienia na książki dziewczyńskie i chłopackie. Wręcz przeciwnie – fascynowały mnie przygody Jonatana i Sucharka z Braci Lwie Serce, zachwycił mnie pomysł, aby choć na pewien czas stać się chłopcem, jak się to stało w książce Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek. Z taką samą namiętnością zatopiłam się chwilę później w przygodach Ani z Zielonego Wzgórza oraz wszystkich pozostałych częściach tego cyklu. Dzieci nie robią podziałów – taka moja konstatacja. Liczy się przygoda i dobrze opowiedziana historia! Na pewno wszyscy się też zgodzimy, że dziewczynki, tak samo jak chłopcy, lubią przygody, potrafią być odważne, a chłopcy z kolei wrażliwi. Nikt też nikomu nie zabrania niczego czytać!

Gdybym jednak zapytała Was, czy moglibyście podać tytuły książek przeznaczonych głównie dla chłopców czy też dziewczyn, które mieliście okazję przeczytać w dzieciństwie, z pewnością wymienilibyście je bez trudu. Wśród propozycji dla płci męskiej padłyby: Ivanhoe Waltera Scotta, Wyspa skarbów Roberta Louisa Stevensona, Biały kieł Jacka Londona, Winnetou Karola Maya, a z rodzimych – seria Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego czy też wspaniałe, przygodowe książki Edmunda Niziurskiego (Księga urwisów, Sposób na Alcybiadesa) i Zbigniewa Nienackiego (seria o Panu Samochodziku). Dla dziewczyn z kolei zasugerowalibyście serię o Ani Lucy Maud Montgomery, Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz czy też Pollyannę Eleanor H. Porter lub Małą księżniczkę Frances Hodgson Burnett (tu warto nadmienić, że autorka przygotowała również wersję dla chłopców, zatytułowaną Mały lord – jest ona jednak znacznie mniej popularna). Co ciekawe, tytuły te nie odeszły tak zupełnie do lamusa i wciąż są chętnie czytane, jeśli tylko młodym podsuniemy je pod nos. Jakie cechy wspólne możemy znaleźć wśród wymienionych pozycji? Książki chłopackie, z wyraźnym męskim bohaterem, są nastawione przede wszystkim na przeżywanie przygody, odkrywanie świata i przy okazji swoich możliwości. Natomiast literatura w spódnicy skupia się na relacjach. Bohaterki również przeżywają swoje przygody, jednak dzieją się one głównie na płaszczyźnie emocji – dziewczyny kłócą się, godzą, płaczą i śmieją. I wcale nie muszą iść daleko, aby odkryć, kim są i czego potrzebują. Tak było. A jak jest?

Wraz z rozwojem rynku księgarskiego coś faktycznie się zmieniło. Półki zalała fala tandety, pojawiły się publikacje tanie, robione naprędce (często bez podania autora), byle jakie, rażące ucho i oko. Mocno też stargetowano je płciowo. Agnieszka Wolny-Hamało w felietonie Pokaż mi swoją książkę, a powiem ci, jakiej płci jesteś („Ryms” nr 4/2009) odnotowuje: „Wydaje się groteskowe, że książki dla dziewczynek mają okładki różowe, często w srebrne gwiazdki, z chmurkami lub serduszkami, a te dla chłopców prezentują jakiś detal, rekwizyt z bestiariusza chłopięcego świata. Dlaczegóż to dziewczynki miałyby pozostać obojętne na urok lunety, obietnicę, jaką niesie kosmiczny prom czy domek na drzewie? A czy chłopcy nie chcieliby zostać gwiazdami rocka, pogromcami kucyków czy adeptami w szkole wróżek?”. Cóż... o ile zgadzam się z refleksją na temat groteskowości oraz zainteresowań dziewczynek, o tyle wysoce wątpliwe wydaje mi się, by chłopcy marzyli o byciu adeptami w szkole wróżek. Oczywiście mają do takich marzeń prawo... pytanie tylko, czy naprawdę, ale tak naprawdę-naprawdę, im się to śni po nocach.

Moje osobiste doświadczenie pokazuje, że o ile dziewczyny chętnie czytają chłopackie książki, o tyle w drugą stronę to już tak chętnie nie działa. Dlatego moja córka czyta Zwiadowców, serię o Percym Jacksonie, ale już nastoletni syn absolutnie nie sięgnie po Johna Greena Szukając Alaski czy Gwiazd naszych winę, raczej pozostanie przy biografiach ulubionych piłkarzy. Dlatego jakoś nie zaskoczyło mnie, że kiedy przeglądałam książki krytycznoliterackie, przygotowując się do pisania tego artykułu, odkryłam, że badacze widzą szczególną potrzebę pisania pod chłopców właśnie. Irena Koźmińska i Elżbieta Olszewska w książce Wychowanie przez czytanie poświęcają osobny rozdział rozważaniom pod tytułem Czytanie jako metoda wydobycia dobrego chłopca z chłopca, z kolei Joanna Papuzińska w Dziecięcych spotkaniach z literaturą przygląda się „czytadłom dla chłopców”, a tym dla dziewcząt nie poświęca ani jednej strony. Z czego to wynika? Wyjaśnia: „O wiele gorzej jest z piśmiennictwem dla płci niepięknej. Jej przedstawiciele mają dziś opinię istot kapryśnych i stroniących od książki. Czasem można by sądzić, że ten obszar pedagogiki bibliotecznej oddawany jest walkowerem – panuje opinia, że z chłopcami nic nie da się zrobić. Interesuje ich komputer, internet, gry, a czytać lubią tylko nieliczni: »mole książkowe« i »jajogłowcy«, zaś statystyczny chłopiec to z założenia czytelnik niechętny, czy też oporny. A przecież dane z niegdysiejszych badań czytelniczych wskazują, że to właśnie chłopcy, i to wcale niekoniecznie ci »z dobrych domów«, przodowali w czytelnictwie, tworzyli rzesze czytelników namiętnych, pożerających »co popadnie« i »gdzie popadnie«”. Być może należałoby wysnuć daleko idący wniosek, że trudno pisać dla chłopców, ponieważ zwyczajnie nie wiemy jak – w obliczu zagorzałej dyskusji o roli płci, o której wspomniałam wyżej. Być może też nie czujemy tego, żeby pisać o chłopcach, których największym pragnieniem jest zostanie wróżką... I być może autorzy boją się zarzutów, które padają w tekście Wolny-Hamkało o „tresowaniu do roli” i „wpajaniu dzieciom uproszczonych, czasem seksistowskich modeli”.

Nie boją się jednak współczesne autorki (dokładnie tak, bo są to głównie panie) proponować młodym czytelniczkom przykładów wielkich kobiet, które zawojowały świat. I znów – sposób przedstawienia tego żeńskiego świata jest bardzo różnorodny. Na przykład w Wielkich małych kobietkach Aleksandry Polewskiej spotkamy portrety nakreślone ciepło i szczerze. Autorka snuje opowieści o słabościach, trudach życia, niedostatkach i cierpieniu, ale też pasji, zacięciu, uporze takich bohaterek, jak Maria Skłodowska-Curie, Coco Chanel, Agata Christie, Édith Piaf, Audrey Hepburn. Nie ma w tych historiach zadęcia czy ideologicznego smrodku. Inaczej z kolei rzecz się ma z niebywale popularną książką (w tej chwili już serią) Eleny Favilli i Franceski Cavallo Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. 100 historii niezwykłych kobiet. I choć książka ta odniosła ogromny sukces (jedna z najlepiej sprzedających się pozycji dla dzieci 2017 roku; okrzyknięta bestsellerem wielu sklepów; „najhojniej sfinansowana oryginalna publikacja w dziejach crowfundingu” [ponad milion dolarów]), osobiście mam wobec niej mnóstwo zastrzeżeń. Autorki próbują ukazać geniusz kobiety, przede wszystkim wskazując, z jakimi trudnościami musi się zmagać. Trudności te miały charakter kulturowy (Hatszepsut, Lella Lombardi), społeczny (Helen Keller, Manal Asz-Szarif, Anna Politkowska) czy po prostu osobisty (Alicia Alonso, Maria Callas). Favilla i Cavallo portretują królowe, pisarki, podróżniczki, uczone, sportsmenki, nawet piratki czy kobietę-szpiega. Bohaterki rzeczywiście cechuje odwaga, bezkompromisowość, gotowość do poświęceń w imię idei i własnych marzeń. Tyle tylko, że jakoś mało kobiety w tych kobietach... Odnosi się wrażenie, jakby żyły one tylko po to, aby odnieść sukces, jakby cel stał się wartością samą w sobie. Każda z tych kobiet (może z wyjątkiem Ireny Sendlerowej) jest tak mocno skupiona na sobie, że przez to traci coś ze swej wyjątkowości. Jan Paweł II pisał niegdyś: „(kobieta – przyp. MM) być może bardziej jeszcze niż mężczyzna widzi człowieka, ponieważ widzi go sercem. Widzi go niezależnie od różnych układów ideologicznych czy politycznych. Widzi go w jego wielkości i w jego ograniczeniach, i stara się wyjść mu naprzeciw oraz przyjść mu z pomocą”. W tym kontekście serwowana jako swoiste motto książki myśl Sereny Williams – „Fascynująca ze mnie postać, często się uśmiecham, często wygrywam i jestem naprawdę pociągająca” – po prostu mdli. Inny zaskakujący moment w tej książce to historia Coya Mathisa – „Pewnego dnia przyszedł na świat chłopiec, któremu dano na imię Coy. Coy uwielbiał sukienki, błyszczące pantofelki i kolor różowy. Chciał, żeby rodzice mówili o nim »ona«, i nie lubił nosić chłopięcych ubrań”. Czy cytowana wcześniej Wolny-Hamkało nie wspominała przypadkiem o szkodliwości tego typu publikacji? Dlaczego „dziewczynka” jest tu sprowadzona do różu, sukienek i pantofelków? Czy to przypadkiem nie stereotyp?

A tymczasem we współczesnej literaturze z wyraźnym bohaterem dziewczęcym bardzo często przełamuje się schematy. Roksana Jędrzejewska-Wróbel w Maleńkim królestwie królewny Aurelki pokazuje, jak bardzo żywot księżniczki – marzenie każdej małej dziewczynki – może być męczący. Tytułowa Aurelka rządzi małym królestwem i okazuje się, że suknia uwiera pod pachami, a przede wszystkim nie daje zbyt wielu możliwości swobodnego ruchu. Zaś siedzenie na wieży w oczekiwaniu na królewicza z bajki to po prostu nuda... Bohaterka nie zamierza czekać i robić, co jej każą. Bierze sprawy w swoje ręce. Demitologizuje Jędrzejewska-Wróbel nie tylko kwestię bycia księżniczką, ale także odwraca pojęcia: smok nikogo nie zjada i można się z nim zaprzyjaźnić, a czarownica czaruje tylko na korzyść bohaterki.

Podobnie w książeczce Christiny Björk i Evy Eriksson Księżniczki i smoki. Bohaterki są niezwykłe i wskazują na to już ich imiona – Werbena, Czeremcha... Są dzielne i SAMOdzielne! Chcą, by je porwano lub same się porywają. Chodzą czasem umorusane, bo życie księżniczki to nie tylko puder i róż. A co z tytułowymi smokami? Księżniczki ich się nie boją, potrafią za to urządzić histerię na widok wiewiórki. I smoki też lubią nosić koronę!!! Co ciekawe, wersja dla chłopców tych samych autorek, nosząca tytuł Rycerze i smoki, wydaje się inaczej obmyślona. W ośmiu historyjkach znajdziemy – skądś znanych – Artura, Hajmdala, Sigurda, Parsifala, Tristana czy Jerzego... Rycerze z angielskich, francuskich czy nordyckich legend tym razem dają się nam poznać jako mali chłopcy. Przyjrzymy się więc Arturkowi, który właśnie na urodziny dostał dwa wspaniałe prezenty – duży, okrągły stół oraz – od Merlina – sokoła, którego nazwał Pellerin. Jerzy mocuje się ze smokami od kołyski, a Tristan potrafi czarować grą na harfie do tego stopnia, że psy i smoki kładą się mu u stóp zasłuchane. Czy jakieś stereotypy są tutaj łamane? Czy bohaterowie robią coś na przekór tradycji, schematom, zwyczajom? Raczej nie...

Swego czasu pewne poruszenie wywołały dwie książki. Mam na myśli Pii Lindenbaum Igor i lalki oraz Katarzyny Boguckiej Lalka Lolka. Obie ukazują chłopięcego bohatera, który ma swoją ukochaną lalkę. Obaj chłopcy mają też w sobie coś innego niż reszta – uwielbiają modę i stroje. Kiedy Igor i jego koleżanki znajdują w przedszkolu pudło pełne kolorowych ubrań, spódniczek, brokatowych peleryn, to chłopiec przebiera się za księżniczkę. Zainspirowani przykładem pozostali chłopcy za chwilę robią to samo. U Boguckiej podobnie – jej bohater, Lolek, ma wyjątkowy zmysł estetyczny i to on pomaga mamie w doborze strojów... Tak wyraźnej walki ze stereotypami męskimi jednak w literaturze dla dzieci w nie spotykamy często. Co więcej, wydaje się, że zwłaszcza starszych chłopców, którzy już sami dobierają sobie lektury, takie łamanie tabu nie interesuje. Nadal szukają ciekawych przygodówek i silnych, męskich autorytetów. Kiedy spojrzymy na rankingi książek dla nastolatków, zobaczymy, jaką popularnością cieszą się serie Zwiadowcy czy Igrzyska śmierci oraz nowa fantastyka, jak Eragon Christophera Paoliniego. Ogromne wzięcie znalazły też biografie – zwłaszcza piłkarzy i innych sportowców. Rynek sam weryfikuje... Literatura dla dzieci to zatem wciąż pole pewnej walki o możliwość programowania rządu dziecięcych dusz. Tyle tylko, że tym razem próbuje się programować w nowym – gender – duchu. Warto sprawdzać, co dzieci czytają i nauczyć je wyboru mądrych lektur, zgodnych z wyznawanym w rodzinie systemem wartości, zwłaszcza na początku ich kariery czytelniczej. Później jednak trzeba zaufać sobie i temu, że jesteśmy dobrymi wychowawcami własnych dzieci, że nauczyliśmy je mądrze wybierać, nauczyliśmy je myśleć samodzielnie. Wierzmy też, że to, co dobre, zawsze się obroni, a każda błyskotka kiedyś traci swój blask.

Monika Moryń


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 28 kwietnia 2023