Dziadku, jadę z Tobą

23 czerwca 2023

O miłości do ojczyzny

Dziadku, jadę z Tobą

23 czerwca 2023

Dziadku, jadę z Tobą

Dziadku, jadę z Tobą

O miłości do ojczyzny

– A jakbyśmy nie byli Polakami, to kim byśmy byli? – pytał Staś, lat 9, po powrocie z USA, gdzie z powodu uniwersyteckiego stażu taty chodzili razem z młodszą o dwa lata siostrą Marysią przez dwa miesiące do szkoły.

– Kimś innym byśmy nie mogli być – upewniał sam siebie – bo przecież nie jesteśmy Amerykanami albo Francuzami, albo Meksykanami, albo Niemcami. No, a przecież nie można być nikim, prawda?

Napisałam wtedy o tym felieton, szczęśliwa, że wnuk jeszcze nie wie, że, niestety, można być nikim.

Co do tego, że nie mogą być kimś innym – pisałam – nasze wnuki upewniły się w swojej amerykańskiej szkole, w której spędziły dwa miesiące. Były w niej bowiem właśnie Polakami, niezależnie od tego, że – jak wszyscy uczniowie – rano słuchali amerykańskiego hymnu i przysięgi na wierność amerykańskiej fladze, jaką powtarzały wszystkie miejscowe dzieci. W tej szkole były różne dzieci, bo to uniwersyteckie miasto, czyli naukowcy z całego świata i ich rodziny. Każde dziecko miało swoją tożsamość, każde miało czas na opowieść o swoim kraju – i nauczyciele dbali o to, by mogło być z niej dumne.

Miłość ma dla dzieci wiele twarzy: rodziców, dziadków, wujostwa i dalszych krewnych; i dlatego tak naturalnie budzi się w nich miłość do Ojczyzny, która te wszystkie kochane twarze i ich historie w sobie łączy.

Przykładów nie brakuje. W 2015 roku na czele grupy, jaką szliśmy na Wojskowe Powązki na Godzinę „W”, wcale nie szedł nasz dziewięćdziesięcioletni powstaniec „Czerkies”, tylko jego prawnuk, niespełna pięcioletni Leon w zielonej „mundurowej” kurteczce i wojskowej czapce – których to rzeczy bezwzględnie zażądał od mamy – w harcerskim pasie i z biało-czerwonym znaczkiem (miał jeszcze plastikowy pistolet za paskiem, bo to przecież „strój do powstania”). I to on nazwał naszą grupę – z dwoma flagami, które nieśliśmy poniekąd na jego życzenie, bo zazwyczaj chodzimy bez takiego wyposażenia  – „powstańczą rodziną”. Wiedział, że idziemy na grób dowódcy dziadka-pra, jak najmłodsi nazywają pradziadka i umiał powtórzyć, że to „Waligóra” (Jan Tarnowski, komendant Obwodu AK Wola).

Pradziadek Renio, „Czerkies”, razem z rodzonym bratem Tadeuszem, ps. „Smukły”, byli żołnierzami  Armii Krajowej . Wszystkie prawnuki „Czerkiesa” mają pamiętać, jak się nazywał jego dowódca i gdzie jest jego grób, dlatego co roku 1 sierpnia – co roku w różnym składzie – idziemy tam na „rodzinną wartę” przy jego grobie. Z kolei na nagrobku dziadka-pra, w grobie rodzinnym na innym cmentarzu, umieszczona jest biało-czerwona flaga i napis, że był powstańcem warszawskim; dla prawnuków jest to oczywiste.  

Z kolei 2 sierpnia pójdziemy, jak co roku, w delegacji rodzinnej – syn, wnuki i prawnuki powstańca – na obchody w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, gdzie dziadek-pra z bratem walczyli w obronie reduty do tragicznego jej końca. Opowieść o powstańczym szpitaliku, którego pacjentem był „Czerkies”, weszła do kanonu rodzinnych historii, bo dopóki powstańcy żyli i spotykali się przy grobie „Waligóry”, dopóty toczyli w żartach spór, kto kogo uratował: ranny „Czerkies” chłopaków i dwie sanitariuszki, bo musieli go wynieść i doprowadzić do kanału, gdzie ze względu na rannego weszli nieco prędzej  – czy też chłopaki i sanitariuszki uratowali „Czerkiesa”, bo go wynieśli, zanim Niemcy wysadzili szpital w powietrze. Jego bohaterska lekarka, dr Hanna Petrynowska, ps. „Rana” (nota bene siostra dr. Jana Żabińskiego, legendarnego dyrektora warszawskiego ZOO) zginęła razem z pacjentami – mamy ją w domu na czerwonych kubkach, które dostaliśmy w PWPW. Chodzimy tam co roku, a prawnuki już chyba rozumieją, że to także jest „ich” miejsce w Warszawie.

W listopadzie urządzamy piknik niepodległościowy – dorośli śpiewają, jedzą jedyny w swoim rodzaju bigos „niepodległościowy”, coraz starsze dzieci – nasze wnuki i przywiezione przez gości – biegają po ogrodzie, tworząc doraźne ordynki w poszukiwaniu biało-czerwonych znaków i może, kto wie, samego Pana Marszałka. Dziadek zaprasza koniarzy na przejażdżkę, wreszcie wszyscy idziemy na spacer do stajni i dziadek bierze wszystkie wnuki i chętne dzieci przyjaciół  na „oprowadzanki”, bo przecież nie wszyscy jeżdżą konno. Wprawdzie nie jesteśmy legionistami, ale atmosfera jest oczywista: my, pierwsza brygada, strzelecka gromada.

Konie są częścią naszej historii, w domu przybywa nie tylko umiejętności i kwalifikacji, ale też książek, albumów, mundurów i… szabel. Oraz wydarzeń, w których warto, a nawet trzeba, uczestniczyć, zwłaszcza że zaprasza dziadek – organizator i uczestnik – pikników kawaleryjskich, zawodów, pokazów, wrześniowych rajdów, sierpniowych rocznic. Nad morzem nie możemy nigdy być dłużej jak do 13 sierpnia, bo przecież na 15 sierpnia trzeba być w Warszawie! Albo w Ossowie!

W ubiegłym roku Leon, już niemal dwunastoletni, ogłasza: dziadku, jadę z Tobą. Dobierają bryczesy, pałatki, furażerki. Leon pomaga przy pokazach kawaleryjskich i jest pomocnikiem co się zowie.    

Potem jadą do Komarowa, aż pod Zamość, gdzie w 1920 rozegrała się wielka bitwa miedzy bolszewicką I Armią Konną a polską I Dywizją Jazdy – największa bitwa konnicy w wojnie polsko-bolszewickiej i wielka polska wygrana. Wielka polska historia. Od 2022 roku upamiętnia ją niezwykły pomnik.

Ale nie tylko wielkie narodowe rocznice tworzą okazje. Któregoś roku Staś, wtedy może dziesięciolatek, poszedł na Wszystkich Świętych specyficznie przygotowany:  miał zeszycik i długopis, siadał więc i spisywał swoje pra-, prapra- i prapraprababki. A potem dociekał: kto, gdzie, z kim i w jakich okolicznościach, zwłaszcza wojennych. I wysnuł nieoczekiwany wniosek: że w naszym polskim przypadku powinniśmy mieć dziesięć dni Wszystkich Świętych i Zaduszek: aż do Święta Niepodległości. Bo przecież  11 listopada też wspominamy zmarłych – którzy dali nam Polskę. Tamci żołnierze.

Wieczorem na Cmentarzu Wojskowym młodszy o połowę Leon nie wiedział wprawdzie, kim był „panteon”, ale kiedy zrozumiał, palił z ojcem kolejne znicze i ustawiwszy je, sam z siebie stanął na baczność. Uważał też, że formuła „Chwała bohaterom” w takim miejscu należy do modlitwy!

Nie chodzi więc o wielkie planowania i tabelki rozpisane na kolejne wydarzenia. Chodzi o zwyczajne życie, o to, żeby nie pomijać okazji, które pomagają realizować cel. Kiedy się okazało, że młodsi i najmłodsi – Anielka i Lula, Leon i Henio – już sprawnie mówią „kto ty jesteś? Polak mały”, ich mama i ciocia błyskawicznie zaaranżowała inscenizację – na wsi, wśród kwitnących już drzew, u stóp kapliczki – i nagrała fantastyczny filmik, który do dziś jest dla rodziny źródłem radości. I satysfakcji. Choć sprzed dwóch lat, znowu go rozesłałam z najlepszymi życzeniami z okazji 3 Maja. Witaj, majowa Jutrzenko!

Barbara Sułek-Kowalska


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 23 czerwca 2023