Okiem cyfrowej imigrantki
„Kiedyś było jakoś fajniej” – śpiewa zespół RHBLUESS, tęskniąc za prostym światem, oczywistymi prawdami, autentyczną radością, przyjaźnią, młodzieńczym wigorem pośród materialnych deficytów i wyzwań codzienności. Kiedyś… dzieci spędzały sporo czasu na powietrzu, miały podrapane kolana i poobijane łokcie, zwisały głowami na dół z trzepaków, grały w gumę lub w klasy i jeździły na rowerze… Często pomagały rodzicom w wykonywaniu domowych obowiązków, szanowały zwykły chleb, mleko i cukier, potrafiły cieszyć się mandarynkami na święta i wełnianym swetrem w prezencie od św. Mikołaja. W telewizji na jedynym z dwóch dostępnych kanałów oglądały Dobranockę, podziwiały odwagę Rumcajsa oraz pomysłowość Bolka i Lolka. Jasne, że w tym momencie upraszczam, generalizuję, idealizuję, ale definitywnie „kiedyś było jakoś fajniej” – to samo nostalgiczne westchnienie stało się mottem serii memów rozpowszechnianych w internecie. Każdy, kto korzysta z Facebooka, z pewnością widział któryś z nich choć raz!
No właśnie: Facebook, YouTube, Twitter, Instagram, TikTok… Media społecznościowe towarzyszą nam na co dzień, pochłaniając coraz większą część doby. Zapewniają stały kontakt z (mniej lub bardziej) znajomymi, możliwość wymiany spostrzeżeń i doświadczeń z przyjaciółmi (choć jeśli się zastanowimy, ilu z tej zawrotnej liczby na FB ugościłoby nas – np. o północy, zziębniętych, zapłakanych – ciepłą herbatą i dobrym słowem, zaczyna nas uwierać pytanie: co rozumiemy pod pojęciem „przyjaciel”?). Jako rzekła niedawno rozpływająca się we łzach rosyjska instagramerka, internet jest dla coraz większej liczby osób „tym, z czym wstajemy, i tym, z czym idziemy spać”.
Dla osoby wychowanej w latach 80. XX wieku stały dostęp do komputera, internetu, a następnie smartfona z licznymi aplikacjami był i jest wciąż czymś nowym, zaskakującym, momentami obcym, traktowanym jako niebywałe techniczne ułatwienie (O! Można to wydrukować, nie trzeba przepisywać!) i przyspieszenie rozmaitych kwerend (Wspaniale! Kilka artykułów na ten temat w jednym miejscu, a nie w różnych bibliotekach! I jeszcze rękopisy kochanego poety!) oraz nieprawdopodobna możliwość archiwizacji (Rety! Wykład ulubionego profesora dostępny, choć ten już od paru lat nie żyje!).
To błogosławione niedowierzanie pociąga za sobą podejrzliwość i ostrożność. Nie potrzebowałam wiele czasu, by zorientować się, jak internet „cudownie” podsuwa mi treści, które mnie interesują, szybko rezygnuje z prezentowania mi tych, które są sprzeczne z moimi poglądami, sam wyszukuje moich znajomych i ofert pracy odpowiadających moim kwalifikacjom – że to, co napotykam codziennie w wirtualnej przestrzeni, nie wynika z faktu, iż cały świat podziela zainteresowanie literaturą XIX w. i zachwyty nad neurodydaktyką czy pięknem polskich gór. To świat skrojony na moją miarę, a ten, kto go kreuje, ma w tym swój biznes. W jego interesie jest bowiem „kupienie” mojej uwagi i czasu, możliwość wyświetlenia mi pomiędzy istotnymi treściami setek działających podprogowo reklam i mikroaluzji dotyczących poszukiwanych – oczywiście przeze mnie – produktów (czyli zachęcenie mnie do wydania pieniędzy) czy newsów na temat bieżących wydarzeń (czyli przekazanie mi wybiórczo informacji w taki sposób, by ukształtować moje do nich nastawienie). Dlatego internet pozostanie dla mnie tylko narzędziem – świetnym, pozwalającym na szybką i różnorodną w formach komunikację, dającym nieograniczone możliwości wykorzystania, służącym zdobywaniu kolejnych szczebli samorozwoju, ale też podstępnym i nastawionym na manipulację, w której jest tak genialny, że potrafi uwikłać nawet swoich twórców, co doskonale ukazano w dokumentalnym filmie Dylemat społeczny (Social dilemma) z 2020 r.
Okiem cyfrowych tubylców
Zmiana, która dokonała się pod wpływem codziennego obcowania z najnowszą technologią i mediami społecznościowymi, jest wyjątkowo wyraźna na styku dwóch pokoleń: rodziców i dzieci, nauczycieli i uczniów, nasilając wzajemne niezrozumienie i konflikt pomiędzy nimi. Cyfrowi tubylcy (ang. digital natives) – to pojęcie użyte po raz pierwszy 21 lat temu przez Marca Prensky'ego w artykule Cyfrowi tubylcy, cyfrowi imigranci na oznaczenie osób urodzonych na przełomie XX i XXI w., które nie znają świata bez komputerów i telefonii komórkowej. Inny funkcjonalny termin to „pokolenie Z” – obejmujące osoby urodzone po 1995 r., które już w swoim dzieciństwie zetknęły się z szerokim dostępem do internetu i funkcjonującymi za jego pośrednictwem mediami społecznościowymi, stale pozostają online, środowisko cyfrowe traktując jako własne.
Nową generację charakteryzuje codzienne, wielogodzinne, niemal nieprzerwane korzystanie z mobilnych urządzeń połączonych z siecią, stała gotowość do reagowania na płynące z niego powiadomienia i odpowiadania na wiadomości od znajomych, kreowanie własnego wizerunku przede wszystkim w wirtualnej przestrzeni z wykorzystaniem rozmaitych filtrów, nakładek służących jego idealizacji. Osoby te w internecie prowadzą życie towarzyskie i w dużej części zawodowe, komunikują się za jego pośrednictwem z bliskimi, poszukują odpowiedzi na wszelkie pytania, korzystają z jego zasobów edukacyjnych chętniej niż z edukacji szkolnej. Skoro przebywają w nim nieustannie, wydaje się, że akceptują go takim, jakim jest, przyjmują bezkrytycznie, nie odróżniają od realnej rzeczywistości. Byłam ciekawa, czy ta teza może się utrzymać, dlatego postanowiłam ją skonfrontować z głosem reprezentantów pokolenia „tubylców”. Poprosiłam o wypowiedź Rafała (l. 21), obecnie studiującego kulturoznawstwo i Sylwię (l. 28), absolwentkę pedagogiki.
Ich spostrzeżenia ukazują charakterystyczną optykę ukierunkowaną na niezaprzeczalne dobrodziejstwa płynące z codziennego wykorzystania internetowych narzędzi, takie jak:
- dostępność różnorodnych przydatnych zasobów usprawniających codzienne życie: szybkość komunikacji, stały kontakt z bliskimi osobami, szybkie płatności internetowe, zakupy online, dostęp do wiadomości z całego świata, nawigacja i mapy internetowe, możliwość wyszukiwania informacji praktycznie na każdy temat;
- rozrywka – dostęp do filmów, gier, książek, muzyki;
- przełamywanie barier w komunikacji interpersonalnej – internet jest swego rodzaju szybą pomiędzy rozmówcami, ogranicza bliskość, dzięki czemu osobom nieśmiałym łatwiej jest się wypowiedzieć na forum;
- możliwość zyskania popularności – działalność w mediach społecznościowych jest bardzo prostym sposobem na wybicie się, zdobycie sławy i fanów;
- możliwość rozwoju osobistego – w wielu aspektach, poczynając od pogłębiania swojej wiedzy, przez kursy i szkolenia, a kończąc na biznesach online;
- możliwość rozwijania zainteresowań i pasji – np. prezentowanie za pomocą krótkich filmików własnych uzdolnień lub przedstawianie dających do myślenia scenek, dzielenie się na prowadzonych przez siebie kanałach wiedzą i twórczością, np. plastyczną.
Zdaniem „tubylców” największym pluseminternetowych mediów jest jednak ich edukacyjne oddziaływanie – „tubylcy” potrafili tu wskazać bardzo konkretne przykłady związane ze swymi pasjami:
- z zakresu psychologii [użytkownik Instagrama: psycholog pisze] – informacje o zdrowiu psychicznym, rady, co robić, by czuć się ze sobą dobrze, sposoby walki z własnymi ograniczeniami, sposoby działania w przypadku, gdy ktoś bliski nam cierpi na schorzenie psychiczne;
- z zakresu pielęgnacji i opieki nad osobami niepełnosprawnymi [użytkownik TikToka – respi_mama] – filmiki zawierające porady i przemyślenia dotyczące sprawowania opieki nad osobami niepełnosprawnymi (jak przewinąć, jak nakarmić przez sondę, jak zabrać taką osobę na spacer, jak ułatwić jej życie, jak zachowywać się przy osobach niepełnosprawnych, do czego służy respirator, abc opieki paliatywnej, czym jest żywienie typu PEG i jak je stosować, jak poprawnie podłączyć cewnik);
- z zakresu mechaniki pojazdowej [kanał M4k garage na YouTube] – zarówno podstawowe, jak i zaawansowane porady dotyczące mechaniki, dbania o samochód, sugestie dotyczące napraw, dbania o bezpieczeństwo kierowcy i innych użytkowników dróg;
- z zakresu edukacji szkolnej, wczesnoszkolnej i przedszkolnej [na specjalnych stronach i blogach nauczycieli] – pomysły na inteligentne i sensoryczne zabawy z dziećmi, kreatywne prace plastyczne, ćwiczenia angażujące motorykę małą i dużą, sposoby na efektywną naukę;
- z zakresu zoologii i weterynarii [filmy na YouTube, TikTok] – edukacja związana z profilaktyką: badania kontrolne, doroczne szczepienia, diety i jadłospisy dla zwierząt domowych.
To bardzo pocieszające, że część generacji Z (przynajmniej ta bardziej dojrzała z racji wieku lub lepiej wykształcona czy wychowana) dostrzega mankamenty wirtualnych materiałów generowanych przez rówieśników:
- patostreaming – prezentowanie w publikowanych filmach zachowań destruktywnych lub infantylnych, nakłanianie do złego, pokazywanie przemocy, poniżania innych, spożywania alkoholu w nadmiernych ilościach, używanie licznych wulgaryzmów (patostreamerzy działają dlatego, że ludzie lubią tego typu treści i chcą je oglądać!);
- trendy, zakłady i challenge – część z nich jest tylko formą nieszkodliwej zabawy, sprawdzenia własnych sił w jakiejś kwestii, ale część okazuje się nieetyczna, nieracjonalna lub bardzo niebezpieczna, przedstawia próby naśladowania kaskaderów – np. ostatnia głośna akcja robienia sobie zdjęć pod lądującym samolotem lub nagrywania filmików z własnym udziałem po przedawkowaniu leków antyhistaminowych; zabawa polegająca na takim „podhaczeniu” ofiary, by uderzyła głową w posadzkę; udawanie w przebraniu więźniów obozu koncentracyjnego;
- publikowanie przez osoby z zaburzeniami psychicznymi materiałów o charakterze patologicznym, często autodestruktywnym – powodujące, że użytkownicy internetu wyśmiewają takie osoby lub ich schorzenia, szerząc mowę nienawiści.
Internetowi „tubylcy” odnotowują też negatywne zjawiska wynikające z nadmiaru wirtualnego „unarzędziowienia” ich życia – takie jak: zanikanie relacji interpersonalnych, brak czasu na kontakty twarzą w twarz oraz rozrywkę poza wirtualnym światem, deficyt prawdziwych rozmów, życie uciekające przez palce, unikanie wytężania umysłu, stwarzanie niebezpieczeństwa w domu i na drodze, zanik poprawnej polszczyzny… Odnotowują – więc może nie jest tak źle!?
Okiem naukowców
Oddam głos naukowcom tylko na chwilę i bardzo celowo: aby uprawomocnić sformułowania użyte w tytule. Chcąc jako polonistka wyeliminować użycie przez uczniów podczas lekcji smartfonów, często rozpoczynałam od hasła: „odkładamy maszynki do mielenia mózgu!”. Traktowali to z humorem, ale także z pewną dozą przejęcia. IRM – to pseudojednostka chorobowa wymyślona przez doktora, ale nie lekarza. Próżno jej szukać w klasyfikacji DSM czy ICD, a jednak… znajdziemy tam choćby IAM (ang. internet addiction disorder) czyli uzależnienie od internetu, różnego rodzaju otępienia będące wynikiem nadużywania wirtualnych zasobów czy zaburzenia „wspierane” przez codzienny kontakt z elektroniką – jak nadpobudliwość psychoruchowa.
Długotrwałe korzystanie z internetu powoduje zmiany w neuronalnej strukturze mózgu, który przestaje dokonywać linearnej analizy na rzecz wielowątkowego myślenia, co przejawia się pobieżną lekturą tekstów zamiast czytania ze zrozumieniem, ograniczoną możliwością skupienia uwagi, powierzchownym i krótkotrwałym przyswajaniem informacji. Nasz umysł kieruje się zasadą „minimaksu”, czyli osiągania maksymalnego skutku przy minimalnym efekcie. Na dłuższą metę użytkownik internetu zaczyna zatem unikać zapamiętywania informacji, ponieważ w każdej chwili może je odnaleźć online. Marshall McLuhan jeszcze przed masowym upowszechnieniem internetu zwracał uwagę, iż nawyk korzystania z elektronicznych urządzeń sprawia, że zaczynamy je postrzegać jako przedłużenie własnych części ciała, zmysłów i narządów, a sami sobie wydawać się omnipotentni, podczas gdy rzeczywistość wygląda dokładnie odwrotnie – nasze ewolucyjnie wykształcone przystosowania do świata w postaci pojemnej pamięci krótko- , a zwłaszcza długotrwałej, zostają zniwelowane, a my stajemy się coraz bardziej bezbronni – o czym może przekonać chociażby brak dostępu do prądu. W podobnym tonie pozostają spostrzeżenia Manfreda Spitzera, definiującego zjawisko „cyfrowej demencji” występującej pod wpływem nadmiaru informacji możliwych do przetworzenia, z jakim musimy sobie na co dzień poradzić, działając w internecie.
Inne symptomy Internetowego Rozmiękczenia Mózgu wiązać można z: postępującym zobojętnieniem na drastyczny przekaz, akceptacją i adaptacją do otaczającej przemocy, przyzwyczajeniem do miałkości i absurdalności przyswajanych treści, przewrażliwieniem na lapidarne, pobieżne, merytorycznie nieuzasadnione opinie na własny temat, poczuciem konieczności poddawania się społecznej ekspozycji i osądowi, podatnością na nieumotywowane wzruszenia wynikające z odbioru schematycznych, ubogich pod względem treści, najczęściej wizualnych przekazów, gotowością do wypowiadania się na tematy sobie nieznane, rezygnacją z autentycznych relacji uczuciowych w realnym świecie na rzecz pozytywnych informacji zwrotnych płynących od mniej lub bardziej przypadkowych użytkowników sieci, skróceniem czasu koncentracji na jednym zagadnieniu czy materiale i potrzebą częstej zmiany obserwowanego materiału, upodobaniu do śledzenia rozpoznawalnych schematów (np. ulegający drobnym modyfikacjom jeden typ wypowiedzi, ustalony porządek wydarzeń, spodziewana puenta).
Okiem tych, którzy pozostawią
Jeśli spojrzymy na internet i jego walory z perspektywy dziejów ludzkości, można z zachwytem zauważyć, że spowodował rewolucję co najmniej na miarę ruchomej czcionki drukarskiej wynalezionej przez Gutenberga – zniwelował działanie czasu i przestrzeni, zrównał ludzi i dał im nieograniczony dostęp do wiedzy, niebywale ułatwił i usprawnił komunikację. A że przy okazji wprowadził etyczny chaos, estetyczną kakofonię i dał upust najbardziej prymitywnym ludzkim instynktom, wszystkie te treści odkrywając przed oczyma niegotowych na to najmłodszych użytkowników – no cóż: jaka epoka, takie dzieło!
Trudno się jednak pogodzić z myślą, że kiedyś… egipskie piramidy, Forum Romanum, dobroć św. Franciszka, Bitwa pod Grunwaldem Matejki i Pan Tadeusz Mickiewicza – a dziś: udany make-up, szokujące nagranie ze sklepu, sałatka za 3 zł, 2 minuty erotycznego tańca wykonanego przez 10-latkę... Jakie symbole siebie zostawimy potomnym? Czy – jak przewidywał Zbigniew Herbert – „jeśli tematem sztuki / będzie dzbanek rozbity / mała rozbita dusza / z wielkim żalem nad sobą / to co po nas zostanie / będzie jak płacz kochanków / w małym brudnym hotelu / kiedy świtają tapety”?
Jeśli nawet nie postrzegać tego, co robi z nami wirtualna przestrzeń, jako „umysłowego rozmiękczenia”, nie traktować w kategoriach chorobowej patologii, lecz nieuchronnej ewolucyjnej zmiany wynikłej z konieczności dostosowania się ludzkości do nowych realiów, trzeba się zgodzić z literaturą – która zawsze przestrzega nas co najmniej o epokę wcześniej przed nadciągającymi kataklizmami – że „staroświeckie jak przecinek” pokolenia dążące do sojuszu empatii z racjonalizmem, kiełznające myślą pochopne działania, gotowe poszukiwać poprzez realne podróże, doświadczenia i intelektualny wysiłek… odchodzą w przeszłość.
Wisława Szymborska, Nagrobek Tu leży staroświecka jak przecinek autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup nie należał do żadnej z literackich grup. Ale też nic lepszego nie ma na mogile oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy. Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę. |
Karolina Strugińska (z pomocą Rafała Strugińskiego i Sylwii Bliźniewskiej)