Jak NIE wychować Piotrusia Pana lub dżojstikowego chłopca

29 kwietnia 2023

Rozważania praktyka

Jak NIE wychować Piotrusia Pana lub dżojstikowego chłopca

29 kwietnia 2023

Jak NIE wychować Piotrusia Pana lub dżojstikowego chłopca

Jak NIE wychować Piotrusia Pana lub dżojstikowego chłopca

Rozważania praktyka

Dwie życiowe scenki

Scenka 1. Siedzę sobie w Beskidach z mężem i młodszym przychówkiem, ciesząc się urokami zimowego wypadu, tymczasem co parę godzin dzwonek telefonu oznajmia kolejne wiadomości. Starszy syn został bowiem w centralnej Polsce, by zaopiekować się naszym pełnym zwierząt domostwem. Melduje mi na bieżąco, jakie drobne naprawy przeprowadził pod naszą nieobecność; co sprzątnął; co ugotował dla siebie, a co zamroził dla rodziców, żeby spróbowali po powrocie; jakie części zdobył do ukochanego auta; z którym zwierzakiem był u weterynarza, dlaczego i jakie są rokowania co do dalszego leczenia; jak miewa się dziadek i o czym rozmawiali – a to wszystko podczas pisania licencjatu i szykowania się do kolejnego wyjazdowego weekendu w wymarzonej pracy realizatora dźwięku.

Scenka 2. Koleżanka opowiada mi o swym wspaniałym pobycie w spa. Najpierw ugotowała obiady na cały tydzień dla męża i syna, żeby nie musieli zamawiać codziennie pizzy lub sajgonek. Potem jeszcze zaopatrzyła lodówkę, zamroziła pasztet i wędlinę, żeby w razie czego mieli coś dobrego do kanapek. Uprasowała ekstrakreacje dla siebie oraz spodnie i koszule dla męża i syna. Sprzątnęła, bo nie lubi zostawiać mieszkania w nieładzie. Poprosiła mamę, by w tygodniu zajrzała do „chłopaków” i sprawdziła, czy wszystko w porządku. Bawiła się cudownie, po tygodniu zabiegów czuje się o 10 lat młodsza. Po powrocie zmyła tę stertę naczyń zalegających na kuchennym blacie, już prawie udało jej się nadrobić zaległości w praniu. I wezwała hydraulika, bo młody pod jej nieobecność zapchał zlew i tak go niefortunnie odpychał, że teraz woda cieknie spod spodu. Ale najgorsze, że rozwalił mu się ulubiony dżojstik i teraz chodzi podminowany, bo nie ma kasy na nowy.

Kurtyna.

Od starożytnego Rzymu do radujących patyków

Joystick, jaki jest, każdy widzi – chciałoby się rzec. Jego polskim odpowiednikiem jest „drążek sterowy”, ale etymologia angielskiego oryginału raczej każe o nim myśleć jako zabawowym patyku. Na potrzeby tego tekstu przyda się jednak definicja dżojstika tak szeroka, jak to tylko możliwe, niekoniecznie związana ze światem komputerów i gier. Rozumiem dżojstik jako narzędzie do sprawiania sobie przyjemności, odrywania od rzeczywistości. Takim zabawowym patykiem może się okazać – i obecnie chyba najczęściej jest – gra online, ale także nawykowe oglądanie telewizji – w szczególności relacji sportowych lub serwisów informacyjnych, nieokiełznane surfowanie po internecie, kolekcjonowanie elektronicznych gadżetów, a nawet rytualne czytelnictwo – np. prasy codziennej czy literatury nie najwyższych lotów. Nie ulega wątpliwości, że ręka, która dzierży tak „dżojstik”, nie jest ręką chętną, by go puścić i imać się np. domowych robót. Nie jest to dłoń, która zdecydowanym gestem mogłaby przewodzić innym lub być podana jako ta pomocna, ani też czułością przynosić komuś ukojenie. To raczej kończyna kogoś, kto ma dwie lewe ręce.

Tak jak każdy kij ma dwa końce – dżojstik relaksuje, uspokaja, ale też obezwładnia, upośledza tego, kto zbyt często go trzyma. „Nieustannie podążamy w stronę niedojrzałości, kierowani drogowskazem mediów i popkultury gloryfikujących udziecinnienie dorosłego. Nowy – infantylny dorosły – to nie tyle konsument galerii handlowej, ale w ogóle – supermarketu kultury, supermarketu relacji oraz związków interpersonalnych” (cyt. za A. Bzymek). Użytkownicy „dżojstika” stają się mistrzami powierzchowności życia w każdym jego wymiarze, rozsmakowują się w swym dzieciństwie i nie dostrzegają momentu, gdy należałoby je zostawić za sobą.

Puer aeternus to pojęcie znane już w starożytności (tak, tak – stara, poczciwa łacina naprawdę się przydaje!), nazywające wyobrażenie wiecznego chłopca – mężczyzny, który mimo pozornego osiągnięcia dojrzałości zachowuje wiele cech i atrybutów dziecka: urok, wigor, swobodę, marzycielstwo, zdolność nieskrępowanej zabawy, korzystania z wolności i postępowania w sposób nieszablonowy – ale także nie potrafi stworzyć trwałego związku z kochaną osobą, odwleka dorosłe decyzje i obowiązki. Sylwetkę taką odnaleźć można w wielu przekazach mitologicznych, folklorze i baśniach. Stała się ona inspiracją dla psychoanalityków, psychologów głębi spod znaku Carla Gustawa Junga, a także późniejszych badaczy kultury i terapeutów.

Wiedząc, że zjawisko to obserwowano już wieki temu, można się pocieszać (podobnie jak oglądając na ekranie rodzinę Kiepskich, zauważamy: „nie jest z nami aż tak źle!”). Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich dekadach staje się ono coraz częstsze, może nawet na swój sposób modne, a coraz późniejsze dojrzewanie mężczyzn w Europie stanowi już ogólną tendencję. Aż trudno uwierzyć, że pokolenie Kolumbów, z których wielu w trakcie II wojny światowej miało nie więcej niż kilkanaście czy dwadzieścia lat, było w stanie udźwignąć ciężar odpowiedzialności za obronę ojczyzny. Jeszcze w połowie XX wieku dwudziestoparolatkowie podejmowali na ogół obowiązki zawodowe, role społeczne, zakładali rodziny, cieszyli się potomstwem… Zdaniem psychologów aktualnie wiek, w którym większość mężczyzn osiąga emocjonalną dojrzałość, to… 42 lata. Jeśli wsłuchać się w na wpół humorystyczne, na wpół rozpaczliwe relacje niektórych kobiet, można wysnuć wniosek, że coraz więcej panów nie dorasta w ogóle.

Gdzie ci mężczyźni?

Współczesny kult młodości, wielokulturowość, swoboda obyczajowa oraz zasoby pozwalające w wielu zakątkach świata na długie dorastanie dzieci u boku rodziców służą wzrastaniu osób borykających się z syndromem Piotrusia Pana. Koncepcja tego zaburzenia zainspirowana historią chłopca, który nie chciał dorosnąć, została na gruncie psychologii opracowana przez Dana Kileya w latach 80. XX wieku. Wśród objawów można wymienić: emocjonalną niedojrzałość i niestabilność (łatwość wpadania w gniew i brak kontroli nad nim, ataki lęku, stan euforii na przemian z epizodami depresyjnymi); nieodpowiedzialność, nieumiejętność przewidywania i planowania przyszłości, niepewność, zaburzone poczucie własnej wartości; zachowania impulsywne; chęć dokonywania heroicznych czynów (w wymiarze realnym poprzez podejmowanie zachowań ryzykownych lub w wymiarze wirtualnym np. poprzez agresywne rozgrywki online – zabijanie potężnych bestii, zdobywanie kolejnych leveli…); obwinianie innych za własne porażki; życie w świecie fantazji, snucie nieosiągalnych wizji, wyolbrzymianie własnych osiągnięć; egocentryzm i samolubstwo, nieuświadomiony lęk zarówno przed porzuceniem przez bliskie osoby, jak i przed  utrzymywaniem stałego związku, głębokim emocjonalnym zaangażowaniem. Takie cechy sprawiają, że mężczyznom borykającym się z syndromem Piotrusia trudno dostosować się do obowiązujących schematów społecznych czy wczuć się w sytuację innych osób, miewają oni także problemy z przestrzeganiem prawa, przejawiają skłonność do stosowania substancji uzależniających. Geneza syndromu może być różna, najczęściej ma źródło we wczesnym dzieciństwie: wynika z niesatysfakcjonującego, obwarowanego rodzicielskimi restrykcjami okresu dorastania lub przeciwnie – z dzieciństwa szczęśliwego i beztroskiego, które jest idealizowane w wieku dorosłym. Statystycznie najczęściej Piotrusiami zostają synowie samotnie wychowujących, bardzo bliskich im, matek.

Nie zawsze jednak „niemęska sytuacja” wygląda aż tak źle… Dżojstikowego chłopca nie utożsamiałabym jednak w pełni z osobą zaburzoną, określaną przywołanymi powyżej pojęciami. Zjawisko, którego występowanie chcę opisać, to raczej konsekwencja pewnych deficytów rodzicielskiego modelu wychowawczego niż chorobowy stan dziecka. Coraz bardziej powszechny wydaje się bowiem kult dzieciństwa jako czasu cudownego, uprzywilejowanego – i związany z tym brak wymagań, unikanie stawiania potomkom granic w obawie, że staną się one przyczyną ich cierpienia i smutku. Zapominamy jako rodzice o tym, że życie pełne jest frustracji, porażek, ograniczeń, które powinniśmy hartować w dzieciństwie. Wyręczamy pociechy, ograniczamy ciężar i liczbę ich obowiązków, pozwalamy na wiarę, że świat będzie sprzyjał wszystkim ich pomysłom i przedsięwzięciom, a w pobliżu zawsze znajdzie się ktoś, kto wesprze. Skutkiem takiego podejścia jest coraz wyraźniej widoczna epidemia niesamodzielności wśród młodych dorosłych.

Dżojstikowy chłopiec zatem to młody mężczyzna, którego cechują niezaradność, nieodpowiedzialność, egoizm i hedonizm, skupienie na poszukiwaniu przyjemności, rozrywki, zabawy – przede wszystkim zmysłowej lub wirtualnej. Niekiedy też zniewieściałość, choć nie ta cecha stanowi sedno opisywanej postawy (w ostatnich dekadach mężczyźni odkryli, że mogą sprawnie pełnić role przypisywane dawniej tylko matkom i żonom, dzięki czemu stali się bardziej czuli i uważni na potrzeby potomstwa, elastyczni w godzeniu ról żywiciela rodziny i ojca, nabyli umiejętności wykonawczych w sferze domowego żywienia, sprzątania itp. – i to uznać można za wielki progres). Zatem jeśli w odniesieniu do dżojstikowego chłopca mowa o zniewieściałości, to raczej w rozumieniu skupienia na własnym wyglądzie (które zaprawdę nie przystoi w nadmiarze nie tylko chłopcom) i wizerunku (zwłaszcza tym wykreowanym w sieci), ale szczególnie na braku podstawowych wiadomości i praktycznych umiejętności przydatnych w odniesieniu do potrzeb gospodarstwa domowego, np. ze spektrum elektryki, elektroniki, hydrauliki czy stolarstwa.

Jak nie macho, to kto?

Mam nadzieję, że zostanę dobrze zrozumiana. Nie chodzi mi o to, by gloryfikować stereotyp mężczyzny w typie macho, ani o utrwalanie wzoru „ojca rodziny” obwarowanego patriarchalnym murem, jako ten, który w domu ma przed wszystkimi dostęp do władzy i wiedzy, ani też o utrwalanie jakichkolwiek innych schematów związanych z męskością, tym, co wypada osobom danej płci. Nie wydaje mi się odrażające, jeśli kobieta samodzielnie skręci szafkę, a nawet zaprojektuje i wykona wszystkie swoje meble, natomiast jestem przekonana, że większość znanych mi kobiet poczuje się dobrze, gdy partner w takim skręcaniu szafki chociaż pomoże. Gdy nie okaże się to dla niego wyzwaniem ponad siły. Gdy sprzątnięcie po sobie okruchów z kuchennego blatu lub segregacja własnej odzieży do prania będą dla niego codzienną oczywistością, nie wyczynem – podobnie jak tapetowanie pokoju czy naprawa samochodu lub przeprowadzenie drobnego remontu. Dodam od razu, że bardzo cenię takich tatusiów, którzy prócz tego, że nie uciekną od ww. czynności, to jeszcze przewiną swego niemowlaka, czasem ugotują mu papkę lub zaplotą warkoczyki córeczce. Serce za każdym razem mi rośnie, gdy widzę tatusiów spacerujących z wózkiem lub grzebiących szpadelkiem w piaskownicy, w dodatku w godzinach przedpołudniowych, co na ogół oznacza, że plan swej zawodowej działalności solidarnie z mamusiami podporządkowali w jakimś stopniu posiadaniu potomstwa. Bo w ogóle rzecz nie w tym, że są zadania bardziej męskie niż damskie, ale w tym, że życie jest generalnie pełne zadań, a codzienność – nie tylko w Bieszczadach, ale również w dużym mieście w centrum Polski – wymaga wielu praktycznych kompetencji, wysiłku fizycznego, zaradności, przewidywania, planowania i zaangażowania.

Oferma, niedojda, nieborak, ciamajda, ciura – polszczyzna nie stroniła dawniej od dosadnego określania postawy, którą chcę opisać. Dziś raczej unikamy tego typu określeń. Wolimy powiedzieć, że komuś brakuje kompetencji w jakimś zakresie, jest specjalistą w innej dziedzinie albo że ma od tego ludzi. Rozpaczliwa prawda jest taka, że coraz częściej widzi się facetów po studiach, których przerasta zmiana żarówki czy pomalowanie kawałka ściany. Podczas usuwania domowych awarii raczej nie pomoże im biegłe korzystanie z internetu, ale fach w ręku – w dłoni, która prócz dżojstika trzymała w dzieciństwie śrubokręt, młotek i szpadel, a czasem nawet wiertarkę i wyrzynarkę. Przyda się także głowa, która wie, jak sprawdzić napięcie w gniazdku elektrycznym czy podłączyć pralkę. Niestety, czego Jaś się od taty nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał!

Jakie czasy, taki Piotruś. Jaki pan, taki kram

Książkowy Piotruś Pan uciekł do Nibylandii, aby uniknąć dorastania. Pozbawione polotu zachowania dorosłych wydały mu się odrażające – i miał w tym pewnie trochę racji. Dzisiaj młodzi mężczyźni uciekają przed zobowiązaniami, decyzją o założeniu rodziny lub odpowiedzialnością za ukochaną osobę i potomków. Z jednej strony wydają się atrakcyjni – ciągle nieokreśleni, pełni wolności, mający perspektywy… Z drugiej zaś brak w nich (i brak im samym) punktu podparcia, wiary w swą sprawczość, poczucia mocy. Współczesny Piotruś może więc być z jednej strony wysoko wykwalifikowanym pracownikiem, zafiksowanym na swych działaniach i osiągnięciach (zwłaszcza w branży IT, marketingu, reklamie), wyalienowanym nadwrażliwym artystą czy wybitnym, pełnym teoretycznej wiedzy naukowcem, z drugiej zaś samotnym, niesamodzielnym dorosłym mężczyzną spędzającym większość czasu przed monitorem komputera lub dużym dzieciakiem swojej żony, ignorującym jej potrzeby, a skupionym na wirtualnych rozgrywkach czy znajomościach albo cichym pantoflarzem lub rozleniwionym kanapowcem, jeszcze po czterdziestce siedzącym na garnuszku u rodziców, a także typem lowelasa przeskakującego z kwiatka na kwiatek (ileż mądrości w tej frazeologii!). Grunt, że w wielu sferach jego inicjatywność spada do zera. Pozornie nie przeszkadza mu trzymanie w ręku dżojstika zamiast sterów swego życia. Ani upupienie, które staje się jego codziennością – albo w domu, albo w pracy, lub w obu tych sferach równocześnie.

Współcześnie chłopcy od najmłodszych lat obcujący z internetowymi rozrywkami nastawieni są na doznawanie silnych bodźców, których nie są w stanie zapewnić sobie w inny sposób i których nie oferuje im ich środowisko. Jeszcze w połowie XX wieku potrzeby te zaspokajały codzienne realia wymagające fizycznej sprawności i zręczności (dziś z takimi zadaniami spotyka się w zasadzie tylko młodzież dorastająca na wsi, gdzie konieczne jest wykonywanie prac rolniczych, dbanie o zwierzęta gospodarskie, obsługa maszyn), a także zabawy na świeżym powietrzu, w naturalnym otoczeniu czy rywalizacja w sporcie. Wraz z technicyzacją życia wzrosła jego „łatwość”, która okazała się pułapką. Dżojstikowi chłopcy silniej odczuwają konieczność władania siekierą wirtualną niż tą, z którą dziadek rzadko się rozstawał. Nie wywołuje ich fascynacji konieczność zaprojektowania i wykonania np. własnej łazienki, wolą to zadanie zlecić fachowcom, a tymczasem w Minecrafcie wybudować całe miasto. Bezpieczne, nieskomplikowane i monotonne życie potęguje potrzebę zerwania z nudą, dokonywania czynów wielkich. Cyfrowy świat oferujący gry online, a zwłaszcza możliwość rozgrywek w czasie rzeczywistym, to środowisko idealne do zaspokojenia tych pragnień. Wirtualne wyzwania i zwycięstwa dają takie dawki adrenaliny i dopaminy, że nie warto wystawiać głowy poza obwód ekranu. Początkowo nie warto, a potem już nie można – uzależnienia behawioralne niepostrzeżenie zmieniają codzienność młodych mężczyzn.

Check-lista dla rodziców

Dżojstikowość nie przynosi szczęścia ani korzyści ani dużym chłopcom, ani ich otoczeniu – warto jej przeciwdziałać. Z pewnością dzieci są różne i rozmaite okoliczności mogą wspierać rodziców w ich wychowaniu na zaradne i odpowiedzialne osoby, toteż brak w tej kwestii jednej recepty. Pomocne wydaje mi się przeczytane niegdyś indiańskie porzekadło, które w przybliżeniu brzmiało tak: Przez pierwsze pięć lat życia ty służysz dziecku, przez kolejne pięć ono tobie, przez następne pięć staracie się dogadać tak, by stawać się partnerami, a gdy ma 15 lat, jest już jak strzała wystrzelona z łuku. Zapewne nie można literalnie odnieść tej metafory do funkcjonowania dzieci wychowywanych współcześnie w kulturze europejskiej, jednak warto zapamiętać nieodzowną kolejność wskazanych tu etapów rozwoju i mieć na uwadze, że moment, w którym wpoiliśmy dziecku (także pozawerbalnie, jedynie własną postawą) pewne przekonania i umiejętności, nadchodzi bardzo szybko – później niewiele da się zmienić, nastolatek właściwie już „trenuje swą dorosłość”, więc odcinanie pępowiny oraz naukę chodzenia i jedzenia łyżeczką powinien mieć dawno za sobą.

W wychowaniu do zaradności pomocne może być także zastosowanie kilku oczywistych zasad:

  • Nic gotowego! Jeśli rodzice przywykną, by wyręczać pociechę na każdym kroku (bo jeszcze za mały, bo niech sobie użyje dzieciństwa – zdąży się jeszcze napracować, bo przecież się uczy), to klapa na całego! Już kilkulatek powinien być przyzwyczajany do samoobsługi i sprzątania po sobie. Jeśli ma ochotę na słodki deser, może pod kontrolą mamy spróbować samodzielnie go sobie przygotować. Jeśli na zajęcia plastyczne czy techniczne trzeba zrobić makietę, skleić listewki, wyskrobać coś w drewnie – niech tata tylko podsunie mu narzędzia, a nie wykona robotę za dziecko, w oczekiwaniu na tę piękną szóstkę w elektronicznym dzienniku.
  • Obowiązki domowe! Nieodzowne wydaje się wdrożenie rutyny. Nawet przedszkolak może poczuć, że jest współodpowiedzialny za funkcjonowanie domu, za to, by wszystkim domownikom było w nim przyjemnie i komfortowo. Jest już na tyle sprawny, że pakowanie pralki czy zmywarki nawet parę razy w tygodniu nie powinno okazać się zadaniem ponad jego siły. Zakres i liczbę domowych obowiązków trzeba rozkładać na wszystkich domowników i zwiększać wraz z wiekiem i możliwościami dziecka. Układ, w którym zarówno mama, tata, jak i dzieci robią codziennie coś dla domu, uczy szacunku dla cudzej pracy, ale także daje poczucie wspólnoty, partnerstwa i współodpowiedzialności za to, co dzieje się wokół. Dowartościowuje, ukazując, że działania każdej osoby – również dziecka – są potrzebne.
  • Zwykłe rzeczy do zabawy! Od przesytu gotowych zabawek można zgłupieć – w sensie dosłownym. Dziecko nie potrzebuje wymyślnych klocków, czasem wystarczą patyki, zakrętki od butelek czy pudełka po zapałkach, które dają pole dla wyobraźni i działań manualnych, a także nie powodują poczucia straty, nawet gdy się zniszczą. Pozwólmy maluchom czasem wymyślić, jak zastosować opakowania po zużytych produktach, np. kubeczki po jogurtach (Połączyć nitką w prowizoryczny telefon? Zrobić karmniki dla ptaków pełne różnych ziarenek? Zbudować wieżę? Stworzyć zastawę stołową dla miśków?)
  • Nic nowego, póki można naprawić! Nie ulegajmy konsumpcyjnym pragnieniom, które generuje w nas kontakt z mediami. Jeśli można coś w domu odnowić, zreperować (polakierować stare meble, zbić na nowo taboret, uzupełnić stłuczoną glazurę…) – postarajmy się to zrobić i niech dzieci obserwują ten proces lub w nim pomogą.
  • Fachowcom dziękujemy! – Mamy tendencję do oszczędzania wysiłku i czasu. W przypadku awarii urządzeń domowych najczęściej myślimy o skorzystaniu z pomocy specjalistów lub zakupie nowego sprzętu. Tymczasem przyczyny większości „domowych kryzysów” są banalne, a ich zażegnanie nie wymaga specjalistycznych narzędzi – może wystarczy wymienić uszczelkę, dokręcić śrubkę, przeczyścić filtr, przylutować kable? Nawet jeśli nie znamy dobrze budowy urządzeń, którymi na co dzień się posługujemy, warto podpytać pasjonatów-majsterkowiczów lub poszukać podpowiedzi w internecie – aż roi się tam od porad ekspertów, protipów, webinarów, tutoriali, podcastów… Satysfakcja z samodzielnej reanimacji kranu czy pralki gwarantowana. Finansowa także!
  • Czyny praktyczne zamiast heroicznych, realne zamiast wirtualnych – reglamentowanie elektroniki – łatwość i wielozmysłowość wirtualnych przygód sprawiają, że łatwo do nich przywyknąć i pożądać coraz więcej, coraz częściej. Nie ma innej metody, by zapobiec uzależnieniu od internetu, niż wyznaczenie pociechom określonego czasu w ciągu doby na korzystanie z mediów, i to najlepiej pod warunkiem uprzedniego wykorzystania adekwatnej jego ilości na realizację przedsięwzięć zgodnych z zainteresowaniami dziecka w świecie realnym. Urządzając przyjęcie urodzinowe, można poprosić malca, by sam zaprojektował dla kolegów tor przeszkód w ogródku, pojedynek na rzutki czy konkursy z nagrodami, zamiast pozwalać mu na rozgrywki z rówieśnikami przed ekranem.
  • Obcowanie z naturą – spędzanie czasu na świeżym powietrzu, w różnych warunkach pogodowych hartuje ciało i ducha, uczy wytrzymałości, ale także pozwala zdobyć umiejętność zadbania o siebie, zabezpieczenia swego zdrowia, przewidywania. Konieczność spędzenia całego dnia na grzybobraniu w leśnej głuszy lub na górskiej wspinaczce może się okazać szkołą życia. Warto dawać dzieciom możliwość konfrontacji z surową rzeczywistością, czasem nawet w wymiarze ekstremalnym, pozwolić im na wyjście spod klosza rodzicielskiej troski i doświadczenia, (namiastkę tego dają modne sporty uprawiane coraz chętniej przez rodziców wraz z dziećmi, jednakże: tylko namiastkę – umiejętność jazdy na snowboardzie, choć podnosi tolerancję na zimno, niekoniecznie przełoży się na umiejętność ogrzania domu w przypadku awarii). Dobrze wybierać takie formy eksplorowania otoczenia, które mają szansę zyskać praktyczną kontynuację: jeśli w egzotycznym kraju zachwycimy się wraz z pociechą lokalnymi roślinami na talerzu, to owszem, poszerzymy horyzonty naszej wiedzy i doznań, ale jeśli zamiast tego zorganizujemy z dzieckiem ognisko nad zwykłą polską rzeką, to mamy szanse, by nauczyć się wspólnie, jak przygotować miejsce, porąbać drewno, rozpalić ogień, zabezpieczyć opiekaną żywność, uniknąć owadów, ugasić żar…
  • W dzieciarni siła! Nie od dziś wiadomo, że jedynacy dłużej uczą się samodzielności oraz bywają egocentryczni. Nic w takim stopniu nie kształtuje poczucia odpowiedzialności u młodego człowieka, jak konieczność zaopiekowania się młodszym bratem czy siostrą. Poza całą masą praktycznych działań, które trzeba wykonać przy maluchu (rozbawić, zrobić picie, podać ciastko, wytrzeć buzię lub zasmarkany nos…), spędzanie czasu z młodszym rodzeństwem, kuzynostwem lub kolegami daje poczucie sprawczości, uczy empatii, przewodnictwa i dystansu do pojawiających się problemów.
  • Opieka nad zwierzętami i roślinami – uwrażliwia na los słabszych od nas, kształtuje odpowiedzialność, pomaga określić swe miejsce w wielkim dziele stworzenia. Własny pupil wymaga od posiadacza codziennej uwagi i dobrej organizacji czasu, co stanowi doskonały trening przed wyzwaniami rodzicielstwa. Ogrodnictwo czy udział w pracach rolniczych uczy szacunku dla darów ziemi i wymaga zarówno sporej dawki wiedzy, jak wielu praktycznych zabiegów.
  • Harcerstwo, biwakowanie z rówieśnikami, kluby odkrywców – pozwalają odkryć swe mocne strony w działaniach grupowych, nabyć respektu wobec bardziej doświadczonych, wejść na drogę samodoskonalenia, zetknąć się z prawdziwą przygodą opartą na tym, co niespodziewane, wymagające, pełne ryzyka. Rozstawianie namiotów, budowa kuchni polowej i latryny w sercu lasu nawet po latach pozostaje w głowie jako wspomnienie budujące i przekonujące, że gdy mamy dobre chęci i silną wolę, możemy sobie poradzić nawet w prymitywnych warunkach, mając do dyspozycji jedynie podstawowe narzędzia.
  • Tata, dziadek i wujek w akcji! W dawnych czasach chłopcy byli oddzielani od matek stosunkowo wcześnie – w wieku 7–11 lat przechodzili rytuały inicjacyjne i powierzano ich mężczyznom na dalszy proces wychowania. Dzięki temu w późniejszym wieku lęk przed radzeniem sobie bez rodzicielki mieli już oswojony, a zdobyte umiejętności (łowieckie, wojownicze, gospodarskie, rzemieślnicze) pozwalały im zapewnić byt sobie samym oraz otoczyć opieką rodziny, mogli na nich zbudować przekonanie o własnej męskości i mężności. Dziś coraz rzadziej chłopcy są przez męskich członków rodziny włączani w męskie sprawy i zajęcia, a nawet jeśli, nie towarzyszą temu symboliczne wydarzenia. Warto jednak w rodzinie stwarzać chłopcom okazje do wspólnych działań (nie tylko wokół grilla) i debat (nie tylko na sportowe tematy) z ojcem, dziadkami, wujkami. Jeśli czasem pojadą na samotną wyprawę lub wezmą się wspólnie za naprawienie płotu – posłuży to ich więzi i wymianie doświadczeń.
  • Cała wioska! Do wychowania dziecka potrzebna jest właśnie cała! To prawda. Tato jest zwykłym człowiekiem, może mieć jakieś deficyty, nieprzepracowane traumy z dzieciństwa, określone, wąskie upodobania i umiejętności, kłopoty z komunikowaniem określonych treści czy emocji. Jeśli w wychowaniu chłopca stanowić będzie jedyny i niepodważalny wzór męskości – to za mało. Niewątpliwie to ojciec i bliska relacja z nim ma kluczowy wpływ na kształtowanie się osobowości młodego mężczyzny, ale musi się skonfrontować z mężczyznami w różnym wieku, o różnych charakterach, zawodach, pasjach – aby mieć rozeznanie, z jakiego bogactwa wybiera, wchodząc w dorosłość.
  • Pomocna literatura (niekoniecznie fantasy). Powieści przygodowe (by wspomnieć tylko kultowe Przygody Tomka Sawyera Marka Twaina, Sienkiewiczowskie W pustyni i w puszczy czy cykl powieści Alfreda Szklarskiego i relacje podróżnicze (np. Arkadego Fiedlera) wydają się szczególnie warte polecenia dorastającym chłopakom jako te, które mogą zainspirować do samodzielnych działań i poszukiwania przygód poza internetem. Podwójnie skuteczna będzie lektura książek, np. historycznych, podejmowana z tatą i zakończona choćby krótką z nim rozmową na temat postaw bohaterów – oceną autorytetów i antywzorców. Analogicznie wykorzystać można filmy. Warto zestawić np. sztampowość i stereotypowość bohaterów Marvela z zachowaniami Wołodyjowskiego czy Juranda ze Spychowa.
  • Przestrzeń męskości! Choć wiele matek z bólem serca godzi się z tym faktem, chłopiec dość wcześnie potrzebuje fizycznej przestrzeni wyłącznie własnej, pozbawionej rodzicielskiej inicjatywy i kontroli, sfery niematczyności, która stanie się dla niego ostoją decyzyjności, swobody i działania. Takim miejscem może stać się garaż, warsztat, ogród czy minilaboratorium chemiczne, może to być kąt w chłopięcym pokoju, do którego mama po prostu nie zagląda, gdzie rozrastają się kolekcje scyzoryków czy zapalniczek. Nie musi to być przestrzeń ogromna – wystarczy szuflada lub kartonowe pudło zdolne pomieścić wiązki kabli, silniczków i elektronicznych podzespołów. Jeśli jednak takiego zakątka chłopak nie odnajdzie, jest wysoce prawdopodobne, że strefą jego eksperymentów i wolności staną się wyłącznie komputer, smartfon i pokrętne ścieżki internetu.
  • Czemu nie gotowanie? O ile młodzieniec potrzebuje przestrzeni własnej, o tyle potrzebuje jej każdy człowiek, ale dobrze, by swego obozowiska nie zakładać w tych lokalizacjach, w których wykazywać się powinni wszyscy członkowie rodziny. Jeśli mama przyjmie zasadę: „kuchnia – moja twierdza” i nie znajdzie sobie innej przestrzeni, w której mogłaby się okopać z własnymi pasjami i ambicjami, to najpewniej zacznie wyręczać domowników w przygotowaniu posiłków, a może i sprzątaniu po nich. Tymczasem to nie mit, że mężczyźni z ich wysoce sensualną percepcją są w dużej mierze bardzo dobrymi kucharzami. Niedopuszczalne, by wypuszczać w świat nastolatka, który nie potrafi ugotować od podstaw choćby kilku podstawowych potraw czy przeprowadzić drobnych gastronomicznych innowacji z wykorzystaniem produktów codziennego użytku. Nic nie pomaga bardziej docenić trudu włożonego w wykonywane działanie niż jego samodzielna realizacja. Jakże więc młody mężczyzna będzie mógł oszacować macierzyńskie czy gospodarskie wysiłki swej żony, jeśli w dzieciństwie chroniony był przez rodziców przed „babskimi” zajęciami?
  • Granice subtelności. Mamy obecnie tendencję do zwracania w wychowaniu uwagi przede wszystkim na emocje i potrzeby dziecka. Dostrzegamy je, analizujemy, poddajemy terapii. Rodzice pochłaniają poradniki, by tylko sprostać zadaniu, okazać się wystarczająco dobrymi, by na szybko przepracować lub stłumić swe traumy i negatywne uczucia, nie gniewać się na dzieci, okazywać im łagodność i wyłącznie pogodne oblicze, nie przeciążać, nie dokładać im zmartwień z powodu własnych trudności, rozwiązywać wraz z dziećmi lub za nie ich szkolne i rówieśnicze problemy… Modne stało się ostatnio pojęcie parentyfikacji, napiętnowanej jako przedwczesne obarczanie dzieci obowiązkami domowymi oraz trudnymi emocjami rodziców. Oczywiście słuszna wydaje się ochrona malców przed różnoraką krzywdą, jednak jako reprezentantka pokolenia „z kluczami na szyi” mam wrażenie, że wiele z powyższych działań służy infantylizacji młodych dorosłych, podczas gdy wczesne zetknięcie się dzieci z szerokim spektrum rodzicielskich działań i emocji osadza je w realnym świecie ludzkich słabości, w którym będą wykonywać swe zawodowe obowiązki i prowadzić życie towarzyskie jako dorośli. Oczekiwanie od potomków pomocy przez rodziców, którzy nie udają herosów, uczy, że żyjąc wśród innych, musimy ich wspierać – niekiedy bardzo wyraźnym i regularnym wysiłkiem.

Scenka finalna

Mam to szczęście, że pisząc ten artykuł, mogę zerknąć na kręcących się po domu paru prawdziwych facetów – czuję się bezpieczna, zaopiekowana, dobrze zorganizowana. Mogę skupić się na klikaniu w klawiaturę, doświadczając względnego spokoju, bo: zmywarka prawie naprawiona, garaż wysprzątany, kolanko pod zlewem już nie cieknie. A małą Zochę starszy brat zaraz zabierze na spacer. Mogę też z rozrzewnieniem wspominać egzamin z (bardzo, wręcz przesadnie, „męskiej”) literatury staropolskiej, który pewien dociekliwy profesor – wiedząc, że ma do czynienia z młodą mężatką – rozpoczął zgryźliwym pytaniem:

– I co, gary w domu też mąż zmywa?                           

– Zmywa – odrzekłam przekornie – a ja czasami wbijam gwoździe.

Bo, serio – czasem wbijam! Ale gdy widzę, jak perfekcyjnie robią to moi domowi panowie, czuję, że świat jeszcze nie wyszedł z formy (i tym mikrocytatem puszczam oko do wielbicieli niemęskiego Hamleta).

PS 1. Nie bądźmy tendencyjni w patrzeniu na niedojrzałość! Syndrom puella aeterna – wieczna dziewczynka, kobieta niepotrafiąca samostanowić o sobie, zarobkować na swe utrzymanie, przyjąć roli żony, matki, ustabilizować się emocjonalnie i życiowo; skupiona na osiąganiu przyjemności (czasem przez nałogowe oglądanie seriali, bierne objadanie się słodyczami, jałowe wstawianie i komentowanie postów w mediach społecznościowych, ale niekiedy paradoksalnie – poprzez robienie zawrotnej kariery, obsesyjne poszerzanie horyzontów), tłumacząca swe życiowe wybory poczuciem wolności i indywidualizmem – to zjawisko zdaniem psychologów coraz częściej dające się zaobserwować. Pamiętajmy, że „wirus niezborności” zaraża niezależnie od płci!

PS 2. Ten medal ma więcej niż dwie strony. Stając się „zwartymi i gotowymi” dorosłymi, nie powinniśmy całkowicie niszczyć pamięci dzieciństwa w nas. Dzięki niej możemy lepiej zrozumieć własne dzieci, a następnie wnuki – naprawdę z nimi współodczuwać, bawić się spontanicznie i autentycznie, nie poddawać się ze zbytnią łatwością upływowi czasu. Jeśli dziadek, ucząc wnuczkę zaradności w swym warsztacie, pozwoli jej, by wybiła na listewce cudne serduszka z gwoździ, to będzie to najlepszy sojusz pragmatyzmu z fantazją, jaki można sobie wymarzyć!

Karolina Strugińska

Literatura wykorzystana:

A. Bzymek, W stronę niedojrzałości. Puer aeternus, Hermes i Piotruś Pan; M. Harland, O problemie mamisynków i nadopiekuńczych matek mówi terapeuta Jacek Masłowski; M. Chrapińska-Krupa, Syndrom Piotrusia Pana – co to znaczy? Jak pomóc?; I. Duszyńska, fejsbukowy profil „Mummy to”; M. Miller, Bezpieczne funkcjonowanie w mediach społecznościowych ze szczególnym uwzględnieniem zagrożenia sieciowymi grami komputerowymi;  J. Sakowska, Jak kochać i wymagać. Poradnik dla rodziców.


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 29 kwietnia 2023