Co możemy ofiarować dzieciom, które otrzymały w dzieciństwie przyspieszony kurs dorosłości? Co możemy robić, gdy znika z ich buzi beztroski uśmiech i radość w oczach? Czy to w ogóle jest do naprawienia?
Zawsze warto próbować. Nawet wtedy, gdy z naszego punktu widzenia sprawa wydaje się beznadziejna, pierwszy krok należy do nas – dorosłych. Zdarza się bowiem, że dzieci nie sygnalizują tego, co je trapi. Dlatego jesteśmy zobowiązani zauważyć ich problemy, które mogą mieć różne podłoże – rodzinne, koleżeńskie, środowiskowe. Mogą to być uzależnienia takie jak alkoholizm czy narkomania jednego z członków rodziny, rozstanie lub rozwód rodziców, chroniczna choroba, śmierć rodzica lub rodzeństwa, czy też zwyczajnie – nieobecność zapracowanych mamy i taty. Mogą to być również nadopiekuńcze działania wychowawcze.
Obserwacja i uważność to najlepsze narzędzia diagnostyczne i zarazem pierwszy krok do niesienia pomocy. Niestandardowe zachowania ucznia, wynikające z bezsilności i osamotnienia, to z kolei sygnał, by zbliżyć się do niego i działać. Mogą one objawiać się w różny sposób: agresywnym zachowaniem wobec rówieśników, oddaleniem od ich towarzystwa, autoagresją i działaniami destrukcyjnymi, polegającymi np. na lekceważeniu obowiązków szkolnych.
Co w takich warunkach może zrobić nauczyciel w szkole? Może zauważyć problemy dziecka, porozmawiać z jego domownikami i zasygnalizować trudności. Często jednak wychowawca nie znajduje wśród nich sprzymierzeńców, ponieważ problemy dziecka są bagatelizowane lub wypierane przez najbliższych. Wtedy trzeba działać na terenie szkoły. Delikatnie, niespiesznie wspierać dziecko w jego trudnościach, dbając o należytą jakość kontaktu. Ono teraz potrzebuje wyjątkowo dużo uwagi i cierpliwości ze strony osób dorosłych. W codzienności i sytuacjach trudnych nie należy wiele mówić. Wystarczy być, towarzyszyć dziecku w jego doświadczeniu, w tym, co przeżywa.
Uczeń znakomicie wyczuje, że jest zauważony i nam bliski. Empatia nauczyciela to również akceptacja i obecność w świecie ucznia, poświęcenie mu czasu. Punktem wyjścia może być serdeczność, życzliwość i wsparcie w uzupełnieniu wiedzy.
Bardziej towarzyszyć, niż udzielać dobrych rad należy szczególnie wtedy, gdy trudna sytuacja dotyczy nastolatka. Dawanie rad nie prowadzi bowiem do zwiększenia jego świadomości problemu, wręcz przeciwnie – zamyka go na kontakt z nami i udzielaną pomoc. Pretekstem do wsparcia młodego człowieka może być wspólny czas w trakcie zajęć wyrównawczych lub kółek zainteresowań. Czasem wystarczy nawet tylko uśmiech czy krótka rozmowa podczas przerwy, a jeśli potrzebna jest pomoc specjalistyczna, warte zainteresowania jest zasygnalizowanie problemu wychowawcy czy psychologowi szkolnemu.
Jeśli domowe problemy ucznia mają charakter ciągły, trzeba zorganizować pomoc systemowo. Po ustaleniu rodzaju wsparcia w zespole nauczycieli warto zapoznać pozostałych członków grona pedagogicznego z podjętymi decyzjami i działaniami. Należy poinformować o nich również rodziców.
I tu rozpoczynamy drugi krok – współpracę z domem i uświadomienie rodzicom potrzeb dziecka i trudności emocjonalnych związanych z jego problemami. Rodzicielstwo to czas dawania, ale i przyjmowania tego, co ofiarowuje nam dziecko na poziomie emocjonalnym. Niejednego dorosłego zaskakuje poziom intensywności dziecięcych przeżyć i reakcji. Bywa też, że czas dawania jest dla rodziców szczególnie trudny, gdy ofiarowują siebie w nadmiarze. Taka sytuacja oznacza opiekowanie się dzieckiem w tych obszarach, w których ono tego nie potrzebuje, a działania rodzica hamują pełny rozwój dziecka. Niejednokrotnie są to okoliczności, w których dziecko doskonale by samodzielnie funkcjonowało, rodzice jednak mu na to pozwalają, w rezultacie ich nadopiekuńczość prowadzi do napięć i frustracji dziecka.
Warto podkreślić, że wyręczanie i nadmierne chronienie dorastającego dziecka lub nastolatka z czasem przyzwyczaja i uzależnia od rodzicielskiego wsparcia. Gdy wyręczamy dziecko, bo uważamy, że sobie nie poradzi, sprawiamy, że faktycznie tak się dzieje – przyzwyczaja się ono do takiego schematu, a rodzice są potem udręczeni dawaniem bez wymiany.
Takie działania powodują, że dziecko jest skoncentrowane na zaspokajaniu tylko własnych potrzeb i przestaje zauważać oczekiwania rodziców. Nie prognozuje to niczego dobrego w relacji młodego człowieka z rówieśnikami, od których będzie oczekiwać tego samego, co ofiarowywali mu rodzice. Nikt nie sprosta jego wymaganiom, toteż zderzy się z odrzuceniem lub brakiem relacji, i nie będzie wiedział, dlaczego tak się dzieje.
Warto przekonać rodziców, że uczeń musi nauczyć się prawidłowego funkcjonowania w rodzinie mimo obiektywnych trudności wynikających z życia codziennego. My, dorośli, powinnyśmy tylko pomagać dziecku w uświadamianiu sobie problemów oraz wspierać je w pokonywaniu trudności, czyli musimy oswoić temat. Trzeba jednak robić to rozważnie – wspierać, ale nie podsuwać gotowych rozwiązań.
Oczywiście poziom problemów może być różny. Wsparcie powinnyśmy więc dawać dziecku tylko w sytuacjach, które je przerastają. Wtedy warto zorganizować pomoc na poziomie materialnym i psychologicznym. Należy jednak dążyć do tego, by podopieczny był w tych działaniach w miarę samodzielny, a nie zniewolony pomocą. Sytuacja wymaga dużego wyczucia – dostosowania pomocy do potrzeb i możliwości oraz wieku dziecka – każde dziecko jest inne i ma inne zasoby i umiejętności w radzeniu z napotykanymi trudnościami. Nieraz w gronie pedagogicznym obserwowaliśmy, że jedno z rodzeństwa, wychowywane w tej samej rodzinie i zderzające się z taką samą sytuacją domową, zupełnie inaczej sobie radzi i funkcjonuje w szkole. Jest to sprawa bardzo indywidualna. Dorośli powinni zatem umieć trafnie ocenić zasoby i możliwości dziecka.
Z moich obserwacji w szkole prywatnej, której uczniowie mają zaspokojone wszelkie potrzeby na poziomie materialnym i są wyręczani przez rodziców w wypełnianiu obowiązków dnia codziennego, wynika, że odporność na stres maleje. Nie bez powodu zaczyna się mówić o pokoleniu płatków śniegu – dzieci wzmacnianych w poczuciu ich wyjątkowości, przy jednoczesnym wychowywaniu niezaradnych życiowo i nadwrażliwych osobników.
Współczesny rodzic stawia na edukację, a nie na kompetencje społeczne i relacje z rówieśnikami. Uczymy dziecko, że wszyscy mają się do niego dostosować, co jest pułapką na przyszłość. Ucznia w szkole nie dziwi, że nauczyciel wita się z nim pierwszy, chcąc w ten sposób zasygnalizować, że w społeczeństwie obowiązują jakieś normy, a to uczeń powinien witać się z nauczycielem. Sytuacja odwrotna nie zawstydza uczniów, w większości nie zauważają odwrócenia ról i – co gorsza – nikt im tego nie mówi. Uczniowie rozmawiają w kilku językach obcych, są znakomicie wykształceni, a pokonuje ich brak długopisu. Ostatnio w mojej szkole uczeń podczas klasówki nie pisał odpowiedzi na pytania, bo nie miał czym. Problem go przerósł, nie wpadł na pomysł, jak go rozwiązać.
Dzisiejsza szkoła zderza się z uczniowskimi problemami na różnych poziomach. Dostrzega dramaty w rodzinach, ale również nieumiejętność pokonywania trudności dnia codziennego. Należy podkreślić, że te – tak różne jakościowo – kłopoty wywołują podobne reakcje u dzieci, czyli smutek, poczucie osamotnienia i braku stabilizacji. W mojej szkole psycholog szkolny prowadzi zajęcia pod nazwą szkoła dyplomacji. Zajęcia te mają na celu nauczenie uczniów podstawowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie i rozwiązywania problemów zarówno na poziomie indywidualnym, jak i grupowym czy klasowym. Nacisk kładziony jest na uaktywnianie ucznia i samodzielne poszukiwanie rozwiązań. To uczeń ma być osobą aktywną i kreatywną. Ma działać nie tylko indywidualnie, ale również w grupie. My, dorośli, nie powinniśmy bagatelizować nawet najdrobniejszych problemów dzieci, ale wspierać je w samodzielnym poszukiwaniu dróg do ich pokonywania. Zauważajmy, pomagajmy, bądźmy obecni, ale nie wskazujmy ścieżki rozwiązania. Uczeń ma poszukiwać i działać, a nie obojętnie odbierać rzeczywistość. To go nie rozwija. Musi doświadczać, przeżywać, bo to jest dla niego najlepsze, rozwojowe. Nie pozwalajmy mu na bierność!