Kłótnie i frustracje dzieci w domu i poza nim

23 października 2023

Co z tym zrobić?

Kłótnie i frustracje dzieci w domu i poza nim

23 października 2023

Kłótnie i frustracje dzieci w domu i poza nim

Kłótnie i frustracje dzieci w domu i poza nim

Co z tym zrobić?

Temat jak rzeka. A na pewno opracowany w wielu publikacjach. Co tu dodać? Może trochę rad psychologa praktyka  – i wielodzietnej matki.

Kłótnie między dziećmi w domu były, są i będą. Dzieci są sfrustrowane, jeśli mają z naszej strony za mało atencji, uwagi skierowanej tylko na nie, czasu tylko dla nich – jeden na jeden z rodzicem, bliskości fizycznej, spokojnego wysłuchania i jasnych reguł domowych. Przy czym ich potrzeb w wymienionych zakresach my sami nie możemy ilościowo określić. To dzieci definiują, czego im brak, w jakim wymiarze i kiedy ten deficyt powinien być uzupełniony. Dzieci bywają zazdrosne, porównują się z bratem czy siostrą, są niespokojne, płaczliwe, krzykliwe, wszczynają awantury, a przy tym czują się niezrozumiane i pokrzywdzone. Co z tym zrobić? Póki można, nie interweniować od razu, bo a nuż konflikt się nie rozrośnie lub dadzą sobie same radę. Może potrzebują czasu i przestrzeni, niezakłóconej przez dorosłych? Może dla lepszych i dalszych efektów tych treningów społecznych potrzebują przez domowe konflikty przejść same i mieć poczucie poradzenia sobie, poczucie zadowolenia: sprostałem sam?

Jeśli jednak konflikty powtarzają się i stają się regularne, zwłaszcza gdy w grę wchodzi długotrwała zazdrość i porównywanie się, to trzeba każdemu dziecku osobno dać nasz czas, i to nie zwlekając. Można z nim pójść do restauracji na to, co bardzo lubi, obejrzeć wystawę zgodną z jego zainteresowaniami, pojechać na wycieczkę rowerową czy na pływalnię, zabrać w Tatry, nauczyć wędkowania i tak dalej. Czas to miłość. A miłość to wewnętrzny spokój. Trzeba też dzieci przytulić, pytając czy potrzebują przytulenia, drapania po pleckach, masażu stóp, a może solidnego niedźwiedziowego uścisku. Kontakt fizyczny to wydzielanie serotoniny, to szybki sygnał: jesteś dla mnie ważny. Ruch to endorfiny, to budowanie zadowolenia.

Czasem jednak dzieci potrzebują naszej pomocy i ingerencji.

Co robić? W moim tajemnym worku jest kilka sprawdzonych metod, po które warto sięgnąć. Bardzo lubię metodę „na Columbo” (znacie na pewno: niepozorny detektyw w prochowcu, bardzo początkowo niedoceniany i lekceważony). Metoda: Przychodzą do nas strony pokrzywdzone, skonfliktowane, a my wysłuchujemy każdej ze stron osobno, zadając pytania dojaśniające. Druga strona słucha i czeka na swój czas. Potem prosimy o pokazanie za pomocą scenki teatralnej, gdzie kto wtedy stał, co robił, co mówił. Rekonstruujemy wydarzenie. Przy okazji pojawiają się sprawy, które były na początku zarzewiem konfliktu, a o których już zapomniano. Następnie należy to zebrać w całość i opisać własnymi słowami oraz spytać, czy tak właśnie było. Powstrzymując się od oceniania, porównywania i wartościowania – przedstawić same fakty.

Z reguły już w czasie rekonstrukcji następuje ulga, cofa się złość, można wręcz zadać dzieciom pytanie, czy same rozwiązują konflikt, czy my mamy to rozwinąć, rozwiązać. Ale wtedy będzie to definitywne. Czasem wystarczy, jak powiemy: – No, to podajcie sobie wzajemnie ręce, powiedzcie przepraszam, i sprawy nie ma.

W moim worku z metodami są też inne, wzruszające dla mnie, bo nauczyły mnie ich stosowania moje własne dzieci. Pokłóciliśmy się kiedyś z mężem o jakiejś sprawy domowe i zrobiło się nieprzyjemnie, a mieszkanie było malutkie. Najmłodsza córka, która to słyszała, oddaliła się na chwilę, a potem, wchodząc na stołeczek, zawiesiła na drzwiach od pokoju rysunek nas kłócących się, z napisem: Nienawidzę, jak oni się kłócą. Za jakiś czas przyszła jej starsza siostra, pokiwała głową i poszła do komputera, po czym wróciła z wydrukowaną kartką i też ją nakleiła na drzwi. Na rysunku był osioł z bombą w pysku (bomba miała kokardkę), a napis głosił: Zabrania się zachwycania moim bratem, pod karą jednej złotówki, bo to prowadzi u niego do arogancji i samouwielbienia. Sukcesywnie na drzwiach pojawiały się kartki doklejane przez dzieci, a w domu było spokojnie. Wisienką na torcie była sytuacja z Kubą, młodszym o rok, sześcioletnim wówczas kolegą mojej najmłodszej córki. Otóż widzę, jak wchodzi do nas Kuba i mówi do mnie:

– Przesuń się, ciociu, bo ja tu naklejam swoją kartkę.

Pytam: – Kuba, czy ty nie masz drzwi w swoim mieszkaniu, przecież jest znacznie większe?

I słyszę odpowiedź: – Ty, ciociu, nie rozumiesz!  Mama by mi nie pozwoliła nakleić, więc nakleję tu i zaraz ją przyprowadzę, żeby przeczytała. Przecież musi wiedzieć, co dla mnie jest denerwujące i co ja czuję!

Kolejna metoda: rozmawiając z pokrzywdzoną osobą, warto użyć schematu ELFE (to skrót od słów francuskich), żeby uświadomić jej własne możliwości i zasady.

Pytamy najpierw: Co ci się przydarzyło?

I słuchamy odpowiedzi. Taki wstęp.

Następnie E – to emocja: – Jakich doznałeś emocji i co czułeś?

Kolejne L – to pytanie: – Co było w tym, czego doświadczyłeś, najtrudniejsze dla ciebie?

To bardzo ważne pytanie, bo pomaga znaleźć istotę problemu, coś, co najbardziej boli.

A potem jest F: – Co pomogło ci (czy co mogłoby ci pomóc) stawić czoło problemowi?

I tu znajdujemy źródło naszych ratujących zasobów.

A dalej E – czyli empatia. Mówimy, że nam przykro, że musiało to być ciężkie i pytamy, czy możemy się przytulić.

W worku znajdują się także pomniejsze metody. Moja starsza córka śpiewa swoim dzieciom, w sytuacjach krzywd i konfliktów, tę samą melodię z dziwnymi dźwiękami bez słów. To jest jakieś ajla, ajla…, i kiedy im to wyśpiewa (a one rzeczywiście na to czekają), to wszystko się uspokaja i może z nimi sensownie porozmawiać.

Można też nauczyć dzieci rozładowywania napięć przez specjalne oddychanie, liczenie od tyłu (ale większych cyfr), bieganie, uderzanie w worek treningowy i tak dalej.

I na koniec opis dwóch wydarzeń. Byłam kiedyś psychologiem przedszkolnym. Przychodzę i słyszę w jednej z grup krzyki i płacz. To pięcioletnia Monika,  która wróciła po dłuższej chorobie i nie chciała wejść do sali. Wzięłam ją na ręce i weszłyśmy do innego, pustego, małego pokoju. Postawiłam Monikę na podłodze i powiedziałam:

– Ależ jesteś wściekła! Łypnęła na mnie okiem.

 – No naprawdę, mocno się zdenerwowałaś – dodałam po chwili.

– Coś cię musiało nieźle wkurzyć i zdenerwowałaś się.

Tu chodzi o nazwanie uczuć dziecka: im więcej określeń, podawanych z krótkimi przerwami, tym lepiej.

Monika przestała krzyczeć. Ja kontynuowałam:

– Czego potrzebujesz? Wiem, chcesz być w domu, tak?

– Tak – odpowiedziała Monika.

– A co można w domu robić?  

– Bawić się z mamą konikami pony – powiedziała.

– Słuchaj, Moniko, ja to wszystko zapiszę dla mamy, dobrze?

I piszę na kartce: Monika jest wściekła, jest zdenerwowana, rozzłoszczona, bo chce zostać wdomu z mamą i bawić się konikami pony. Potem jej to odczytałam i poprosiłam o narysowanie na tej kartce konika pony. Była jeszcze gniewna, wręcz machnęła to byle jak.

Mówię więc: – Moniko, ten koń nie ma kopytek, pokaleczy sobie nóżki, dorysuj, proszę.

Robię to, żeby odwrócić uwagę dziecka od problemu.

Odpowiedź: – Ciociu, to jest Pegaz, nie potrzebuje kopytek.

A potem powiedziałam Monice, która już była spokojniejsza:

– Słyszę, że twoja grupa idzie na dwór. Tam jest piaskownica i zjeżdżalnia. Chcesz, żebym cię sprowadziła do szatni, czy dojdziesz do dzieci sama?

 – Idę sama – odpowiedziała Monika i poszła do dzieci.

Temat zakończę więc anegdotą. Kiedyś nasz przyjaciel zabrał moją córkę ze swoimi córkami na narty i po powrocie opowiedział mi taką historię:

Zjechaliśmy na dół, zaprosiłem dziewczyny na czekoladę. Stoją i piją, a twoja mała pije tę czekoladę w goglach. Pytam ją więc: – Czy nie byłoby ci wygodniej zdjąć je twarzy? Na to słyszę: – Nie, wujku, nie mogę, bo jestem tak wściekła na Martę, że chyba bym ją wzrokiem zabiła. I tym optymistycznym akcentem kończę. A przy okazji dodam, że powiesiłam sobie gogle na widocznym miejscu w kuchni. Matka w goglach – to już nie przelewki.

Małgorzata Pęska-Salawa


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 23 października 2023