Kiedy młody człowiek doświadcza pierwszych fascynacji płcią przeciwną, jest przekonany, że to ta największa miłość, na całe życie! Serce bije mocniej, hormony szaleją, a głowa, nabita romantycznymi obrazami z popkultury, niekiedy zupełnie nie jest w stanie zracjonalizować czegokolwiek. Zresztą – po co jakiś rozum! Przecież to sprawa serca!
Otóż i miłość: młodzieńcza, świeża, od pierwszego wejrzenia. Taka, o której (mniej lub bardziej świadomie) marzą nastolatkowie. I nie tylko oni.
Myślę, że każdy rodzic czy wychowawca, czytając te słowa, uśmiecha się z przekąsem. Wiemy przecież, że ta „miłość” to tylko pewien etap. Intensywny, a jakże, jednak stosunkowo… krótki. Wiemy też doskonale, że nie zawsze to, co podpowiada młodzieńcze serce, może być fundamentem decyzji na całe życie. Dlaczego tak jest? I jak wytłumaczyć to naszym podopiecznym?
Uporządkujmy w prosty sposób podstawowe pojęcia związane z tym tematem.
Uczucia
Stan opisany w pierwszym akapicie to uczucie. Ma ono swoje źródło we władzach zmysłowych duszy człowieka i jest zupełnie niezależne od jego woli. Nie mamy wpływu na to, czy i jakich uczuć doświadczamy. Często ktoś (lub coś) wzbudza w nas niechęć, złość czy obrzydzenie i choć byśmy bardzo się starali, nie możemy sprawić, żeby nagle tych reakcji w nas nie wywoływał. Stąd też uczucia nie podlegają ocenie moralnej, ponieważ nie możemy odpowiadać za coś, co jest właściwie odruchem. Wpływ mamy za to na nasze świadome działania, będące konsekwencjami uczuć (to już kwestia woli).
Uczucia są też stosunkowo krótkotrwałe, jeśli nie podtrzymujemy ich jakimiś konkretnymi działaniami. Jednakże, nawet podsycane, nie mogą trwać wiecznie, bo nie zależą od wyższych władz duszy człowieka. Dochodzimy tu do istoty problemu, jaki współczesny człowiek ma z miłością.
Uważamy ją za uczucie. Jesteśmy przekonani – a utwierdza to w nas romantyczna wizja związków, jaką serwuje popkultura – że miłość musi być ciągłą ekscytacją właśnie na poziomie zmysłowym. A kiedy ta wygasa, cóż… trzeba się rozejść i poszukać kogoś, kto te emocje będzie umiał wskrzesić.
Jeśli nie uczucie, to co?
Miłość jest cnotą (wymaga więc decyzji rozumu i woli), która polega na stałym pragnieniu dobra drugiej osoby. Zatem miłość nie pyta: „co możesz dla mnie zrobić, abym był szczęśliwy?”, tylko: „co ja mogę zrobić, aby uszczęśliwić ciebie?”. Różnica jest zasadnicza. I nie wiem, czy widać to wystarczająco wyraźnie, ale w takiej miłości w zasadzie nie ma ani słowa o uczuciach. Dlaczego? Bo, jak już wspomniałam wcześniej, nie rządzimy naszymi uczuciami, zatem nie możemy na nich zbudować niczego trwałego. Inaczej z miłością. Gdyż na decyzji woli można (choć często niełatwo) zbudować swoje życie.
Decyzja
Jest takie niezwykle znane zdanie św. Augustyna: Miłość to wybór drogi miłości i wierność wyborowi. Pozwala ono bardzo sprawnie wyjaśnić młodemu człowiekowi (nawet nastolatkowi!), czym jest miłość. Stwierdzenie to składa się w zasadzie z dwóch ważnych elementów. Pierwszy mówi o konieczności wyboru drogi. Tym wyborem może być samotność, w której człowiek poświęca się miłości Boga i służbie ludziom (to też decyzja miłości). Jest nim również wybór kochanej osoby, z którą chcę dzielić całe swoje życie. Drugim elementem (i kolejnym krokiem) jest wierność. Wierność podjętej decyzji. Zatem jeśli mówię, że kogoś kocham, znaczy, że podjąłem decyzję, iż chcę dobra tej osoby i będę temu wyborowi wierny, nawet jeśli niezależne od mojej woli władze mojego ciała czy duszy będą mi wskazywały coś zupełnie przeciwnego.
Kochaj i rób co chcesz!
Innym (równie albo nawet bardziej) znanym cytatem ze św. Augustyna jest: Kochaj i czyń co chcesz! Mimo że na pierwszy rzut oka wygląda to na zachętę do skrajnego liberalizmu, wcale nią nie jest. Przeciwnie, św. Augustyn tu podkreśla, że człowiek, który kocha (posiada cnotę miłości, a więc stałą sprawność do czynienia dobra – tu: pragnienia dobra drugiej osoby), nie może uczynić nic złego. I nie jest to żadna magia, ponieważ jeśli naszą stałą intencją jest dobro drugiego człowieka (lub też bliźnich w ogóle – bo w tym kontekście u Augustyna pojawia się to zdanie), to nie możemy chcieć jednocześnie czegokolwiek, co by mogło to dobro odebrać, przekreślić. Dlatego też święty Paweł powie, że ze wszystkich cnót największa jest miłość.
Nie można brać ślubu bez miłości
Na koniec przykład z literaturą w tle, bo też jest ona zawsze bardzo dobrym punktem wyjścia do poważnych rozmów z dorastającymi ludźmi.
Kiedy czyta się z młodzieżą jakąś „prehistoryczną” dla nich lekturę, często święte oburzenie wywołuje kwestia kojarzenia małżeństw, która jako poboczny wątek regularnie pojawia się w tekstach literackich. No bo jak to?! Decydować za małe (lub większe) dzieci, tak im planować przyszłość?! A gdzie motyle w brzuchu, zakochanie i swobodny wybór „drugiej połówki”? Przecież nie można brać ślubu bez miłości!
Równie duże zaskoczenie budzi fakt, że takie kojarzone małżeństwa bywały z reguły szczęśliwe, a nawet często jasno mówi się o tym, jak miłość rodziła się i wzrastała długo po zawarciu sakramentalnego związku. Jak to możliwe – pytają uczniowie?
Odpowiedź jest w zasadzie prosta i logiczna na tyle, że nawet wrogo nastawieni do takiej koncepcji nastolatkowie ostatecznie wydają się nią usatysfakcjonowani. Otóż młodzi, którzy decydują się spełnić wolę swoich rodziców, ufając w ich dobre intencje wynikające, a jakże, z miłości rodzicielskiej (cnota posłuszeństwa), przysięgają kochać wybranego człowieka, a więc pragnąć stale jego dobra. Przysięgają wiernie trwać przy swojej decyzji i jeśli będą to rzeczywiście robić, to im lepiej z czasem poznają małżonka, tym łatwiej będzie im go uszczęśliwić – zatem i cnota miłości będzie w tej sytuacji wzrastać.
A więc tak – nie można iść do ślubu (nie tylko w literaturze) bez miłości! Miłość jest konieczna, ale jako decyzja, nie motyle w brzuchu.