Mama na pełny etat

30 marca 2022

Wywiad z Marią Bailey i Ewą Niewczas

Mama na pełny etat

30 marca 2022

Mama na pełny etat

Mama na pełny etat

Wywiad z Marią Bailey i Ewą Niewczas

O mamach, które świadomie zrezygnowały z pracy zawodowej, aby w pełni poświęcić się wychowywaniu dzieci, rozmawiamy z panią Marią Bailey (mamą czworga dzieci: trojga w wieku szkolnym i półtorarocznej córeczki) i panią Ewą Niewczasową (mamą dwojga dzieci w wieku przedszkolnym). Obie panie prowadzą na Instagramie konta dotyczące kobiecości i macierzyństwa. Poruszają też kwestie edukacji domowej i klasycznego wychowania.

P.P: Drogie Panie, jesteście mamami na pełny etat. Nie wychodzicie na osiem godzin, aby pracować, ale poświęcacie swój czas domowi i dzieciom. Poza tym każda z was w mediach społecznościowych pisze o tradycyjnie rozumianej kobiecości, macierzyństwie, a Marysia – także o edukacji domowej. Na początek więc takie pytanie: jak postrzegacie swoje bycie w domu? Czym dla was jest praca w domu?

Osobisty wybór

E.N: Dla mnie to na pewno jest świadomy wybór – mój i mojego męża. Na pewno nie sugerujemy się zdaniem innych na temat, co powinna kobieta, a czego nie powinna. Sami podjęliśmy taką decyzję, rozważając wcześniej różne opcje i dostosowując wybór do naszych możliwości zdrowotnych, finansowych, mieszkaniowych (jest to niejako bilans zysków, strat, wyrzeczeń…). Jest to decyzja, której nie żałujemy. To, że jestem w domu, jest częścią mojego powołania, o którym często mówi się, że jest to powołanie do małżeństwa, ale przecież nie kończy się ono na małżeństwie – jego następnym etapem jest macierzyństwo.

M.B: Moja odpowiedź jest właściwie podobna, niemal taka sama. Pracowałam zawodowo, dopóki nie mieliśmy dzieci, a kiedy się urodziły, przestałam pracować i do tej pracy już nigdy nie wróciłam. Taka jest konsekwencja wyborów moich i mojego męża. Tak musi być, żebym mogła zrealizować moje powołanie do macierzyństwa i wychowania dzieci. Dla wielu osób wychowanie kończy się na etapie przedszkola, potem oddają dzieci do szkoły, niestety może trochę rezygnując z wychowania. Myśmy natomiast postanowili, że będziemy realizować je w pełni – to my podjęliśmy się wychowania i uczenia naszych dzieci – stąd  też edukacja domowa.

P.P: Ważne jest to, co podkreślacie, że jest to wasza i tylko wasza decyzja, ale decyzja, którą podejmujecie z mężami, w rodzinie. Myślę, że to jest bardzo istotne. A co jest najtrudniejsze w tej pracy, w pozostawaniu w domu? Mamy, które łączą pracę zawodową z wychowywaniem dzieci, jeśli chcą to robić jak najlepiej, często mówią o trudnościach. Natomiast mamy, które zostają w domu z dziećmi i zajmują się ich wychowywaniem na pełny etat, nie mówią o trudnościach, bo uważają, że nie mają prawa tego powiedzieć.

Dbać o duszę i ciało

M.B: Trudności są, bez wątpienia. Jest to praca bardzo wymagająca fizycznie, więcej niż na jeden etat – cała praca w domu, nauka dzieci i ich zajęcia dodatkowe, plus jeszcze wszystko, co jest związane z najmłodszym dzieckiem, np. niedosypianie w nocy, a często też i ciąża, poród, połóg itd. Można oczywiście w jakiś sposób zwolnić, zrobić sobie jakiś urlop. Trudne jest też i to, żeby pamiętać o sobie i zadbać o siebie fizycznie i duchowo – żeby mieć czas, może niekoniecznie z dala od rodziny, ale dla swojego serca, duszy, rozwoju duchowego. 

E.N: Na pewno trudno jest cały czas być z naszymi dziećmi, często będąc jedynym przykładem dla nich. Trzeba bardzo nad sobą czuwać i pracować, żeby przekazać im dobre wzorce, w czym na pewno przyda się cierpliwość i roztropność. Ważne jest, co powiedziała Marysia, aby pamiętać o odpoczynku fizycznym i swojej duchowości. Dzisiaj często podkreśla się, że: „O, muszę iść do kosmetyczki zrelaksować się albo na jakiś masaż, samotny spacer, spotkanie z koleżankami”, co jest fajne i dobrze, że się o tym mówi. Jednakże z drugiej strony mamy też dusze i także o nie trzeba dbać. A przy dzieciach bardzo łatwo jest to zaniedbać: „Nie mam czasu na modlitwę, kto by tam widział modlitwę różańcową, zasypiam przy tym, nie daję rady”. Wymówek jest mnóstwo i trzeba sobie z nimi poradzić.

Kiedyś usłyszałam taką ładną poradę od kapłana, który mi powiedział, że matka codziennie powinna znaleźć czas na rozmowę z Maryją, tak jak powinna znajdować czas na rozmowę z własną mamą. Bo jeśli dzwonię do mamy (czy też się widzimy), to chcę całą uwagę jej poświęcić, chcę, żebyśmy rozmawiały w spokoju, ciesząc się sobą. Tak samo, kiedy  rozmawiam z Maryją,  staram się o chwilę wyciszenia, skupienia. Jest trudne, żeby po całym dniu mówienia do dzieci (a właściwie to one do nas cały czas mówią) wyciszyć się. Uczę się tego cały czas – raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej. Ale trzeba nad tym pracować, bo daje to dobre owoce dla macierzyństwa, małżeństwa, a przede wszystkim dla nas samych.

Wobec społecznych wymagań

Trudno jest sprostać wymaganiom społeczeństwa. Kiedy kobieta jest w domu, czasem pojawiają się skrajne wyobrażenia, jak to, że nie ma ambicji, by pracować, albo mówi się: „Tobie pewnie wszystko na sto procent wychodzi, skoro się na to zdecydowałaś – na pewno jesteś superkucharką, masz porządek w domu i w ogóle kiedy ty masz czas pisać na tym Instagramie?”. (śmiech) Wydaje mi się, iż panuje takie przekonanie, że kiedy kobieta decyduje się na pozostawanie w domu z dziećmi,  dla wielu ludzi staje się wręcz jakąś ciekawą osobistością.

P.P: Spotykacie się więc z niezrozumieniem waszego wyboru. Jak sobie z nim radzicie? Marysiu – ty pewnie doświadczasz czegoś podobnego na polu edukacji domowej?

M.B: Na początku na pewno tak, i może nawet trochę się tym przejmowałam, dyskutowałam, próbowałam tłumaczyć, dlaczego tak itd. Natomiast teraz widzę, że kiedy komuś powiem, że w domu jestem już jedenaście lat, a moje dzieci są w edukacji domowej siódmy rok, to wzbudza to trochę respektu (śmiech). No i ja generalnie jestem w domu z dziećmi, więc przeważnie są to sytuacje, że ktoś mnie z nimi widzi. Takie pytania padają najczęściej przy dzieciach albo na spotkaniach rodzinnych, u fryzjera, w sklepie – i wtedy niektóre moje dzieci (starsze) są dobrym świadectwem. Bo jak ktoś do nich mówi: „O, to ty pewnie nie masz żadnych koleżanek”, mogą odpowiedzieć za siebie.

Poza tym uważam nieskromnie, że po moich dzieciach (tych starszych) widać już pewne owoce przebywania ze mną w domu i że są inaczej wychowywane. To widać i w tym, jak się zachowują, wyglądają, w stroju pewnie trochę też, choć nie zwracają uwagi na modę i nie mają smartfonów. Ale generalnie, jeśli ktoś mnie o to pyta, to uśmiecham się, bo co mam robić (śmiech). Osób, które robią takie komentarze, nie przekona się, a przygodne spotkanie raczej nic nie zmieni. Aczkolwiek często, kiedy ktoś widzi, że  w ciągu dnia robię zakupy z dziećmi i się ich pyta: „Dlaczego nie jesteś w szkole?” i one mówią, że nie chodzą do szkoły, to czasem słyszymy: „Ale fajnie! Widzi pani, jak pani ma dobrze, bo pani dzieci nie muszą się spotykać z innymi dziećmi” i wtedy ktoś mi zaczyna odpowiadać o swoich problemach (śmiech).

E.N:  Miałam ostatnio taką sytuację na placu zabaw. Moje dzieci są bardzo otwarte i pobiegły do jakichś młodszych, które były na placu. Córka od razu zaczęła się nimi zajmować. Wtedy mama tych maluchów powiedziała: „O, jaka jesteś opiekuńcza, masz młodszego brata, to pewnie dlatego umiesz zajmować się dziećmi i pewnie masz dużo koleżanek w przedszkolu?”. Córka odpowiedziała: „Nie chodzę do przedszkola”. A ta mama: „A, to pewnie dlatego ciągnie cię do dzieci, bo ci brakuje towarzystwa”. Zaczęłyśmy rozmawiać na ten temat, próbowałam wytłumaczyć, że moje dzieci nie są jakieś inne przez to że są ze mną w domu, że np. boją się podejść do kogoś i trzymają się tylko spódnicy mamy. Zawsze zaznaczam, że mimo iż są w domu, są otwarte i potrafią się odnaleźć w nowej sytuacji i zagadać do innych dzieci. To jest coś, z czego „muszę się” tłumaczyć.

P.P: Inna sprawa, że mit o konieczności uczęszczania maluchów do przedszkola w celu socjalizacji i usamodzielnienia się jest chyba mocno zakorzeniony. Wiele osób jest przekonanych, że dziecko nie rozwinie się odpowiednio, jeśli nie będzie chodzić do przedszkola i przebywać wciąż z innymi dziećmi.

Przyszłość mamy na pełny etat

P.P: Widzę więc, że oprócz trudnych, negatywnych reakcji są też i pozytywne. A jak często spotykacie się z argumentem, że wszystko fajnie, ale co potem? Dzieci dorosną i co zrobią zawodowo te mamy, które były z dziećmi w domu?

E.N: Jest to najczęstsze pytanie, kiedy ktoś mówi: „Jejku, pięć lat studiów i teraz się marnujesz w domu – po co te studia? Trochę zmarnowany czas. Pracowałaś w szkole i co teraz, nie stracisz uprawnień do nauczania? Tak się zmienia prawo. Nie jest ci szkoda siedzieć w domu?”. Zawsze odpowiadam, że cały czas wykorzystuję moje doświadczenie ze studiów, bo nie jest tak, że przydaje się ono tylko w pracy zawodowej. Zachęcam ludzi na Instagramie do czytania dobrej literatury. Czytam z moimi dziećmi  i staram się wybierać im wartościowe książki – tu też wiedza ze studiów okazuje się przydatna. Czasem piszę artykuły. Nie mam takiego poczucia, że zmarnowałam pięć lat i teraz po prostu siedzę w domu.

Myślę, że trzeba głośno mówić o tym, że życie z dziećmi w domu daje naprawdę dużo umiejętności i wtedy też możemy się rozwijać. Poza tym, będąc w domu, można wiele rzeczy robić, np. udzielać wywiadów... (śmiech).

M.B: Tak, to jest częste pytanie: „Co będzie z tobą, jak dzieci dorosną?”. Pada jeszcze inne: „A co zrobisz, kiedy twój mąż sobie umrze pewnego dnia?”. Moja odpowiedź brzmi: w ogóle nie martwię się o przyszłość i nie rozważam kompulsywnie takich rzeczy. Sprawy te można obmyślać na tydzień do przodu, dalej niemożliwe jest, żeby wszystko dokładnie zaplanować. Odkąd jestem w domu – już 11 lat – widzę, jak wszystko się niesamowicie zmieniło. Kiedyś byłam jedyną kobietą w bloku, która pozostawała z dziećmi w domu, teraz jest zupełnie inaczej. Coraz więcej mam zostaje z dziećmi z różnych powodów. Dla mnie źródłem decyzji o pracy w domu i niemyślenia o przyszłości jest moja wiara. Gdybym jej nie miała, wtedy bym się pewnie martwiła tym, co będzie. A tak po prostu nie wiem i to zostawiam.

Czy same zalety?

P.P: A czy widzicie jakieś wyraźne wady tego rozwiązania? Bycia mamą na pełny etat, wady dla was, dla waszej rodziny?

E.N. Widzę trudności, o czym mówiłyśmy, ale czy wady? Chyba nie... Ludzie czasem mi mówią, że jeśli jestem w domu, to stanę się aspołeczna, stracę więzi ze znajomymi, że to nie jest dobre… A przecież to wszystko można rozwiązać.

Ja w ogóle bardzo lubię nasz dom, lubię go tworzyć nie tylko w sensie fizycznym (chociaż to też – kwiaty, serwetki, dbanie o porządek itp.), lecz także wymiarze  duchowym. Dbanie o dom jest na pewno wymagające, ale nie jest też jakieś bardzo kłopotliwe. Na siłę musiałabym szukać wad. Zmęczenie jest naturalne – każdy, kto wybiera jakiś zawód czy pracuje w wymarzonej firmie, bywa zmęczony. Nigdy nie jest też tak, że człowiek jest na sto procent zadowolony z tego, co robi. Każde powołanie ma swoje troski.

M.B: Generalnie nie widzę wad. Widzę dużo, dużo dobra, które z tego płynie. Chociaż może jest jedna wada – dzieci, które są w domu z mamą, nie doświadczają życia szkolnego: wycieczek, bali, konkursów itd. Ich przeżycia będą zupełnie inne, a przez to staną się troszkę innymi ludźmi. Być może to nie jest wada..., po prostu będą musiały się odnaleźć w społeczeństwie, wśród osób, dla których doświadczenie szkolne było ważne i które mają różne przeżycia.

P.P: A dla was? Czy to ma jakieś wady dla mamy? 

M.B: Dla mnie to nie ma wad. Uważam, że od kiedy zostałam w domu, zaczęłam żyć pełnią życia. Nareszcie! (śmiech). Mogę całkowicie realizować swoje powołanie i do głębi się temu poświęcić. Jestem bardzo szczęśliwa, że nie muszę się rozpraszać innymi rzeczami.

E.N: Odkąd zostałam mamą i jestem w domu, zajmuję się naszymi troskami, sprawami i mogę temu poświęcić wszystkie moje myśli, siły i moje serce. Natomiast kiedy jeszcze pracowałam – choć bardzo lubiłam moją pracę –  byłam rozproszona, bo przejmowałam się np. problemami moich uczniów, martwiłam się, że któryś sobie z czymś nie radzi, a ponieważ byłam wychowawczynią, więc dochodziły do tego jeszcze inne powinności. Wówczas to było dobre, ale nie wyobrażam sobie, żebym teraz mogła łączyć te obowiązki. Są osoby, które to potrafią, a ja cieszę się, że mogę zaangażować się w pełni w moją „rodzinną firmę” i dawać jej wszystko, co mam i co potrafię. Dla mnie jest to łaska, że mogę wszystkie swoje siły poświęcać moim najbliższym, bo wiem, że jestem najważniejsza dla moich dzieci i że one po prostu mnie najbardziej potrzebują. Staram się też być otwarta na potrzeby innych, ale rodzina jest na pierwszym miejscu.

P.P: Jak uważacie, czy bycie mamą na pełny etat jest rozwiązaniem dla każdego? Czy w każdej rodzinie się sprawdzi? Czemu może „nie zadziałać”?

Każda mama powinna być mamą na pełny etat

E.N:. Każda mama – nawet jeśli pracuje zawodowo – może być mamą na cały etat. Trzeba jednak mieć poczucie, że najpierw jestem ja jako osoba, jest mój mąż, moje dzieci, nasz dom, rodzina, przyjaciele i praca. Wszystko to trzeba sobie ustawić w hierarchii. Nawet jeśli kobieta chodzi do pracy, poświęca się dla innych, to jej serce powinno być przede wszystkim w domu.

W dzisiejszym świecie jest to trochę trudne. Dziś kobiecie łatwiej jest podporządkować się swojemu szefowi, dyrektorowi niż mężowi i dzieciom. Znam też kobiety, które twierdzą, że nie mogłyby tak jak ja, że duszą się w swoich domach, i to jest dla mnie przykre. Bo jeśli ktoś tak mówi, to znaczy że w jego domu ewidentnie jest coś nie tak. Coś jest niepoukładane, kiedy stawia się pracę na pierwszym miejscu,  kiedy firma okazuje się ważniejsza niż dom. Niektórzy ludzie traktują projekty zawodowe niemal jak swoje dzieci i są w stanie wiele dla nich poświęcić – dużo serca i energii, ale jeśli mają coś zrobić dla swoich dzieci, to już nie...

M.B: Jest to zawsze kwestia, którą trzeba rozważyć indywidualnie – kobieta sama ze sobą i kobieta z mężem. Trzeba brać pod uwagę aspekty finansowe lub to, czy zawód mamy można pogodzić z wychowaniem – kiedy np. kobieta jest lekarzem, może być trudniej. Można wykonywać jakieś małe projekty – ja też troszkę pracuję, Ewa też. Natomiast uważam, że każda kobieta może i powinna skupić się przede wszystkim na wychowaniu dzieci, ponieważ to jest jej pierwsze zadanie, przed wykonywaniem zawodu. Myślę, że nie jest dobrze, gdy kobieta podejmuje pracę, której się poświęca bardziej niż rodzinie.

Dojrzewanie mamy i dar wspólnego czasu

P.P: Myślę, że to, co Ewa powiedziała na początku, jest bardzo ważne: tak naprawdę każda mama powinna być mamą na pełny etat. A czy będzie łączyła ten etat z inną pracą zawodową czy realizowaniem swoich pasji, to jest już sprawa odpowiednio ustawionych priorytetów. 

Drogie Panie, podsumowując: co przede wszystkim daje waszym rodzinom wasze bycie w domu? A może bliscy mówią wam, dlaczego to ważne?

E.N: Ja mogę się podzielić czymś, co mnie ostatnio bardzo wzruszyło. Moja córka ma cztery lata. Codziennie czytamy książki i często, kiedy jest to już druga w ciągu dnia, córka mi mówi, że mnie kocha. Kiedy czytam, angażuję się, zmieniam głos, podśpiewuję, a córka w pewnym momencie po prostu mówi: „Wiesz, kocham cię, mamo". Zaczęłam ją o to pytać, odpowiedziała, że lubi, jak czytam i jestem obok. Myślę, że jest to trochę podsumowaniem tego, o czym mówimy: dzieci czują się bezpieczne, bo wiedzą, że mama zawsze jest w domu.

To było dla mnie takie wzruszające, bo czasem jestem zmęczona codziennością, wydaje mi się, że nic szczególnego nie robię, a okazuje się, że dla moich dzieci jest to coś wyjątkowego. Czytanie książeczek to jest taka nasza chwila, kiedy się przytulimy, mama coś opowie, przeczyta, zaśpiewa. Dzieci to widzą i potrafią docenić.

Także mój mąż mnie docenia. Czasem mówi, że widzi mój rozwój. Wzruszyło mnie też, kiedy powiedział, że się zmieniłam. Podpytywałam, czy aby na pewno na dobre. Powiedział, że widzi, jak nad sobą pracuję, że się staram, co zauważa nawet w takich drobiazgach, jak np. nowe potrawy na obiad. To, że ktoś dla mnie ważny widzi i docenia to, co robię, daje dużą satysfakcję i poczucie, że mój wybór jest wartościowy i bardzo potrzebny, ma sens i przynosi owoce.

M.B: Ja też podam przykład z mojego życia – tego, jak moje dzieci mnie doceniły. Ostatnio miałam chory kręgosłup i musiałam leżeć w łóżku. Mój mąż przejął działania w domu, a ja  liczyłam, że będę miała spokój. Dzieci zaczęły do mnie przychodzić – każde chciało ze mną trochę pobyć, pogadać, pisały i rysowały. Pomyślałam sobie: idźcie do taty! Przecież ze mną spędzacie cały czas! A dzieci chciały być ze mną, mówiły, że za mną tęsknią. Każde też chciało zrobić dla mnie coś miłego, dawały liściki, w których pisały, jaka jestem ważna i żebym jak najszybciej wyzdrowiała, bo one strasznie mnie potrzebują. No i tak właśnie jest – dzieci mnie naprawdę potrzebują i  jestem dla nich ważna! Dały tego dowód i było to było bardzo miłe.

Czasem ktoś „z zewnątrz” mi mówi, np. ostatnio moja mama: „Jak ty się zmieniłaś przy tych dzieciach! Tak naprawdę, naprawdę zmądrzałaś!”. I że zyskałam pewną mądrość, nie cofnęłam się w rozwoju, tylko przeciwnie. 

E.N: Czasemsię myśli, że jak kobieta jest w domu, to się nie rozwija, nie ma czasu czytać i pewnie wieczorem to tylko serial… Jeśli ktoś przełamuje ten stereotyp i zajmuje się innymi sprawami, np. czyta czy dzierga jak Marysia, to jest to zaskakujące. Ja też dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie, o swoich wadach i zaletach. Kiedyś myślałam, że jestem bardzo cierpliwa. A tu okazuje się, że czasem trudno jest być cierpliwym dla swoich… Wiele rzeczy w sobie odkryłam dzięki macierzyństwu, dzięki temu, że jestem w domu. Bardzo to doceniam. To rozwój, który często dzieje się nawet mimo naszej woli. Rośniemy razem z naszymi dziećmi.

P.P: Dziękuję za rozmowę!

Wywiad przeprowadziła
Patrycja Przybysławska


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 30 marca 2022