Tego dnia rodzina ma wyjeżdżać na wakacje. Mama wie, że nie powinna wracać z pracy późno, ale natłok obowiązków zatrzymuje ją w biurze na dłużej. By dodać sobie ducha i energii w gaszeniu ostatnich „pożarów” mama przywdziewa (w myślach i rozmowach z kolegą) kostium bohatera rycerza Jedi. Hm. Chcą Państwo odłożyć książkę na półkę? Nie przerywajcie lektury!
„Mama w pracy” Joanny Paciorek to książkowa wersja jej drobnych felietonów z życia rodzinnego, które ukazywały się na stronie „Teologii Politycznej”. Te prywatne obrazki pochodzą z czasów już nieco oddalonych, sprzed kilkunastu lat. Autorka pisze o sprawach ważnych w życiu: wierze, rodzinie i miłości, pracy i obowiązkach, zaangażowaniu społecznym, solidarności w domu i poza nim. Pisze w formie bardzo wygodnej dla zapracowanych (w domu, w biurze czy w innym miejscu pracy) mam – teksty, z których każdy tworzy odrębną całość, nie przekraczają kilku stron długości, w sam raz, by wpuścić do głowy i serca odrobinę pogody czytając w łóżku na koniec pracowitego dnia.
Życiowa powaga poruszanych tematów – nie zabrakło refleksji o obronie życia – jest przeplatana obrazkami o ogromnej lekkości i cieple, jak rozmyślania o mówiących niedźwiedziach prowadzone w sali konferencyjnej biurowego drapacza chmur z widokiem na Warszawę. Historyjki takie jak ta (przywodząca na myśl co bardziej absurdalne momenty w twórczości Małgorzaty Musierowicz) mogłyby być opowiedziane tylko przez zawodowego komika, dziecko albo kogoś, kto z dziećmi spędza dużo czasu i w kontakcie z nimi kształtuje wyobraźnię.
W tak lekkiej formie książki zaskakują rozpoczynane nagle rozważania o śmierci. Prowadzone są z prostotą kogoś, kto często powtarza sobie Memento mori, hasło, które w korporacyjnej, skoncentrowanej na sukcesie kulturze wielkiego miasta bywa wypierane za margines świadomości. Dalej okazuje się zresztą, że nie są to rozważania abstrakcyjne – gdy jesteśmy blisko ludzi, których kochamy, śmierć, żałoba, pożegnanie stają się naturalną częścią życia. I dzieją się obok, razem z narodzinami nowych ludzi, miłością do nich, ich wzrostem i wprowadzaniem ich w miłość do tych, którzy kiedyś odejdą.
Gdy rodzice w tygodniu wychodzą do pracy, tym ważniejsze (choć i tak zawsze ważne!) staje się rodzinne świętowanie. Laboratorium świętowania jest niedziela. Dzień, na który nie zostawia się codziennych obowiązków, kiedy role się odwracają – to dzieci budzą rodziców – wszyscy ubierają się odświętnie, idą do kościoła i dużo czasu spędzają przy stole. U autorki szczególnym rodzinnym świętem jest jej rocznica ślubu, kiedy jubilaci zapraszają bliskich i przyjaciół, by świętować kolejny rok bycia razem, w stopniowo powiększającym się gronie. I wreszcie, raz na jakiś czas, wspólne wakacje – kiedy można wprowadzać dzieci w podzielane pasje, takie jak żeglarstwo.
Całą książkę przenika duch solidarności, który zaczyna się w rodzinie – od pierwszych stron obserwujemy solidarność między braćmi, solidarność spragnionej wyjazdu rodziny wobec zapracowanej mamy, wreszcie solidarność wobec nowego życia, które czasem bardziej niż zwykle może wiązać się z ryzykiem czy nawet zagrożeniem dla tego dotychczasowego. Zaczyna się w rodzinie, ale na niej się nie kończy – przenika relacje przyjaźni i społeczną odpowiedzialność, pokazując, że w dobrze ukształtowanym, „wychowanym” życiu czynienie dobra sprawia radość.