W 2007 roku Muzeum Narodowe w Warszawie zafundowało odwiedzającym jedną z najpiękniejszych wystaw, jakie oglądałam w życiu, prace czeskiego grafika i malarza z przełomu XIX i XX wieku, z przebogatej artystycznie epoki secesji – Alfonsa Muchy. Jego wyidealizowane postaci kobiece: piękne, wtopione naręcza kwiatów, liści, ornamentów i symboli zaaranżowanych charakterystycznie znaną do dziś arabeską tego autora, rozpoznawalną na całym świecie, spoglądały wdzięcznie nie tylko z ram olejnych obrazów, ale także z plakatów, pomniejszych grafik, a nawet z przedmiotów codziennego użytku, takich jak metalowe puszki do przechowywania ciastek czy herbaty albo pudełka od zapałek.
Alfons Mucha odurzył swoją epokę aurą kobiecej urody. Fotografując żonę, córkę oraz czasem inne modelki i przelewając swoje wrażenia na płótno, wydobywał fenomenalnie nie tylko wdzięk ciała, ale przede wszystkim jeszcze bardziej ulotny wdzięk chwili, światła, kobiecego nastroju, myśli, a nawet duszy. Można więc śmiało postawić tezę, że niewielu mężczyzn w historii ludzkości tak wnikliwie i z takim entuzjazmem wyruszyło, by poszukać odpowiedzi na zagadkę najgłębszych tajemnic kobiecości. A efekt do dziś budzi zachwyt. „Cieszę się, że jestem kobietą!” – to było moje pierwsze, spontaniczne zdanie, wypowiedziane zaraz po wyjściu z muzeum. „Ja też się cieszę, że jestem kobietą!” – odpowiedziała na to moja siedmioletnia wówczas córka, towarzyszka artystycznej wyprawy i malarskich wrażeń.
Zastanawiam się czasem ironicznie, czy ponowne sprowadzenie do stolicy prac genialnego, czeskiego autora poprawiłoby choć odrobinę zaniżoną samoocenę wielu młodych polskich dziewcząt, ubierających się dziś, malujących i tatuujących w taki sposób, jakby każdemu, kto je mija na ulicy, chciały wykrzyczeć w twarz: „nie patrz na mnie!”. Ten problem wydaje się mieć o wiele głębsze podłoże niż tylko to, wynikające ze znanego porzekadła: „o gustach się nie dyskutuje”. Taka interpretacja byłaby zdecydowanie za płytka. Spróbujmy jednak zacząć od kwestii gustu:
Gust kształtuje moda. Rzadko kto dystansuje się wobec jej dyktatu tak swobodnie, że zupełnie ignoruje panujące w danych czasach tendencje stylu. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek widziała w środkach komunikacji współczesną kobietę przy zdrowych zmysłach, jadącą do biura, ubraną jak szamanka plemienia Zulusów albo jak Izabela Łęcka. Tymczasem moda dla nastolatków lansuje dziś kontestację w ubiorze, anarchię, nieforemne, niedopasowane do sylwetki stroje, podobne dla chłopców i dziewcząt. Dużo tu czerni i ciemnych tkanin, zdarzają się grafiki, ozdoby czy inne precjoza odwołujące się wprost do symboliki ciemności. Efekt demoniczności ma podkreślać prowokujący makijaż czy tatuaż. Inspiracją takiego młodocianego designu bywają szemrani idole z mediów społecznościowych, próbujący dla lajków zdobyć popularność przez tani szok. Inspirują także mroczne grafiki gier komputerowych, komiksów alternatywnych, specyficznych filmów i materiałów wizualnych z internetu czy popkulturowy półświatek muzyczny, traktowany przez młodych jak autorytet.
Inne tło nastoletnich prowokacji wizerunkowych stanowi czas spędzany przez nich w internecie, głównie w telefonach. Na razie odkładam na bok treści, mówię o czasie. Ze współczesnych badań medioznawców i neurobiologów wynika, że im więcej godzin dziecko czy nastolatek spędza, karmiąc się kolejnymi, rozwijanymi w nieskończoność, łańcuchami krótkich obrazków i zdawkowych, jałowych informacji, tym bardziej podatny jest na myśli depresyjne, a nawet samobójcze, traci sens i smak realnego życia, ma problemy ze snem, nauką, koncentracją, nawiązywaniem głębszych relacji z rówieśnikami i ogólnie podlega stanowi coraz głębszego wypalenia. Trudno od osób w takim stanie, od młodocianych starców, wymagać, aby zwracali uwagę na kulturową przyzwoitość i wyrafinowaną jakość swojego stroju, aby dobrze czuli się w łagodnych i optymistycznych kolorach, podczas gdy dla nich każdy rodzaj piękna, również duchowego, jest coraz bardziej abstrakcyjny i niedostępny.
Kolejnym powodem odstraszania strojem, zwłaszcza w niektórych grupach wrażliwych, młodych dziewcząt, są zaburzenia ich tożsamości płciowej, wynikające z nadmiernej i powszechnej seksualizacji życia społecznego. Już nie pojedyncze przypadki takiej ucieczki dziewcząt w nienaturalne, emocjonalne relacje z koleżanką zamiast z kolegą wynikają z lęku przed byciem potraktowaną jedynie jak przedmiot do lubieżnego oglądania, podglądania albo użycia dla osób drugiej płci, co sugeruje na każdym kroku wszelki przekaz reklamowy wszechobecnej popkultury. Jeśli więc jakaś dziewczyna ma i ciało, i rozum większe niż przewiduje norma dla lalki Barbie, zasłonięcie deformującym strojem ciała i własnej, kobiecej wrażliwości potencjalnie chroni ją przed natarczywością polującego wzroku oceniających przydatność seksualną osób postronnych. Wiem, brzmi to dramatycznie, ale taka jest trudna rzeczywistość współczesnego, kobiecego dorastania w zdemoralizowanym świecie.
Ostatnia kwestia jest oczywista: zewnętrzny wizerunek dziewczyny czy chłopaka, zaprojektowany świadomie jako obraz w krzywym zwierciadle i świadomie oszpecony albo wynaturzony, to wołanie o pomoc. Wołanie adresowane najpierw do własnej rodziny, często w permanentnym kryzysie emocjonalnym i uczuciowym, potem do pojedynczych dorosłych, których być może jeszcze trochę obchodzą (życzliwych sąsiadów, nauczycieli, terapeutów, księży itp.), wreszcie do rówieśników, niejednokrotnie równie poranionych i zagubionych jak oni sami. Droga do uchronienia dzieci, zwłaszcza dziewcząt, przed patologiczną wersją znanej bajki Andersena (to nie brzydkie kaczątko zamienia się w łabędzia, ale łabędź robi, co może, żeby stać się brzydkim kaczątkiem) jest jednak możliwa. Po prostu wychowujmy dzieci na każdym etapie rozwoju do obcowania z pięknem. Niech piękne będą ilustracje i treści w ich książkach, niech słuchają pięknej muzyki i oglądają wyłącznie piękne filmy, niech ich kąt do spania i pracy będzie czysty, a zabawki schludnie poukładane, niech strój świąteczny różni się od codziennego i na ile to możliwe nie odbiega od wysokich norm estetycznych. A najważniejsze: zapewnijmy poczucie bezpieczeństwa i tyle rodzicielskiej uwagi, ile potrzebują, żeby nie musieli ściągać jej na siebie zdesperowani nieakceptowalnym zachowaniem, ubraniem albo stylem życia.