Czy można uniknąć w życiu porażki? Na pewno nie. Wie o tym każdy dorosły. Dlaczego więc próbujemy w domu, jako rodzice, zniwelować skutki źle podjętej decyzji swoich dzieci? Dlaczego chronimy je w domu i w szkole i staramy się w każdej sytuacji doprowadzić do tego, by powierzone nam osoby nie poniosły konsekwencji swoich złych albo nie najlepszych decyzji? Przecież w ten sposób zwalniamy je z bycia dorosłymi i odpowiedzialnymi w przyszłości. Czy to rozsądne?
Pytanie pozostawię bez odpowiedzi. Oczywiście to naturalne, że chcemy, by naszych pociech nie spotkało nic złego, że chcemy je chronić. Jednak takim podejściem wzmacniamy u chłopców syndrom Piotrusia Pana, a u dziewcząt cechy naburmuszonej księżniczki, której wszystko się należy. Czy akceptujemy te cechy u innych ludzi?
Jak tego uniknąć? Pozwólmy dzieciom popełniać błędy w małych sprawach. Na pewno nic się nie stanie, gdy zapomną przygotowanego przez nas drugiego śniadania. Spróbujmy sobie to wyobrazić. Co ich spotka? Będą głodni? Być może poproszą koleżankę lub kolegę, by się z nimi podzielili swoją kanapką, albo nie poproszą i poczują krótkotrwały dyskomfort. Może doświadczą bezinteresownej życzliwości: ktoś z kolegów zauważy, co się stało, i podzieli się swoim śniadaniem. Samo dobro. Mogą nauczyć się zaradności, a to wydarzenie wzmocni w nich umiejętność pokonywania trudności.
Z przerażeniem patrzę na codzienne korowody zdyszanych rodziców z drugim śniadaniem, zapomnianym zeszytem czy kurtką, bo przecież będzie zimno. W ten sposób zwalniamy dzieci z myślenia i zadbania o siebie. Prosiliśmy przed wyjściem, by wzięli kurtkę, bo ma być ochłodzenie. Zignorowali naszą prośbę lub jej nie usłyszeli. Nic się nie dzieje. Tylko bądźmy konsekwentni. Nie spieszmy z pomocą, gdy poczują chłód. Stwórzmy sytuacje, w których poczują konsekwencje swojej niefrasobliwości. To są drobne niedogodności, które trzeba przeżyć. Nie zawsze znajdzie się ktoś, kto ich uratuje lub wyręczy. Z jednej strony chcemy, by sami poczuli ciężar odpowiedzialności, a z drugiej – z tej odpowiedzialności ich zwalniamy. Uczmy ich hartowania i ponoszenia trudów codzienności. Proszę mnie dobrze zrozumieć – nie zachęcam do braku troskliwości i opiekuńczości. Ostrzegam tylko, by nasze działania nie przerodziły się w nadopiekuńczość.
A teraz dla równowagi podam przykład z życia szkoły (przywoływany już w jednym z wcześniejszych felietonów, bo bardzo znamienny). Obserwuję sytuację, w której uczeń nie pisze sprawdzianu, ponieważ – uwaga! – nie ma długopisu. Gdy zainteresowana jego piętnastominutowym niepisaniem pytam, co się stało i dlaczego nie pisze – słyszę odpowiedź: nie mam długopisu. Wprawia mnie to w osłupienie. Uczeń nie podejmuje żadnych działań, by wybrnąć z tej sytuacji. Jest bierny, nie poszukuje rozwiązań. Takich przykładów mogę podawać wiele. Coraz częściej obserwuję sytuacje, w których mały człowiek nie walczy o siebie i o swój dobrostan.
W opozycji mogę podać przykład ze swojego dzieciństwa. Kiedyś zgubiłam w szatni juniorki, czyli szkolne obuwie na zmianę, o które w okresie mojego dzieciństwa nie było łatwo. Żyłam w czasach, kiedy trzeba było buty zdobyć i nie stały na półce w sklepie. W obawie przed burą w domu i niezadowoleniem rodziców znalazłam sama rozwiązanie. (I tu muszę dodać, że nie byłam wychowywana w rodzinie przemocowej, choć wymagającej, i dzieciństwo wspominam z radością.) Znalazłam koleżankę z drugiej szkolnej zmiany, która pożyczała mi swoje szkolne buty. Przekupywałam ją z wdzięcznością słodyczami, o które też nie było łatwo. Powie ktoś, że to nieestetyczne, niezdrowe. Być może, ale z perspektywy lat uważam, że ważniejsze jest to, że sobie sama poradziłam. Nauczyłam się zaradności i samodzielności bez pomocy dorosłych. Niewątpliwie te umiejętności przydały mi się w przyszłości, czyli w dorosłym życiu.
Drugi przykład z rzeczywistości szkolnej to oceny, o które niejednokrotnie bardziej zabiegamy my, dorośli, niż nasi uczniowie. Piszemy do nauczycieli o umożliwienie poprawy oceny z klasówki czy sprawdzianu. A przecież to są oceny naszych dzieci, nie nasze! Może czasem warto w młodszych klasach na świadectwie zobaczyć czwórkę, poczuć brak świadectwa z biało-czerwonym paskiem. Warto zobaczyć rozczarowanie na twarzy naszego dziecka – może wtedy samo zadba o oceny w przyszłym roku? Zasada jest taka: im wcześniej nasze pociechy poczują konsekwencję swoich czynów, tym lepiej. Nauczy to ich w przyszłości dbania o siebie i ważne dla nich sprawy.
Nie pozbawiajmy naszych dzieci umiejętności samostanowienia i decydowania o swoim życiu. Raczej nie chcemy, by były bezwolne, niedecyzyjne, ale bywa, że nasze działania te cechy wzmacniają. Zastanówmy się nad naszymi błędami w wychowywaniu dzieci. Jak często nie stawiamy wobec nich wymagań, poza nauką nie mają w domu obowiązków. A przecież człowiek rozwija się w trudnościach, w poczuciu braku. Wtedy uruchamia myślenie i poszukuje rozwiązań. W dzisiejszych czasach jest coraz więcej osób dobrze wykształconych, a brakuje ludzi odpowiedzialnych, solidnych, punktualnych. To cechy deficytowe wśród młodych ludzi. Jak to się stało? Dostatnie, dobre czasy zabijają kreatywność i odpowiedzialność. Nie pozwólmy naszym dzieciom żyć bez ponoszenia konsekwencji i poczucia smaku porażki, bo to one procentują na przyszłość. Pokazujmy im, że upadki to część naszej rzeczywistości. Nauczmy je refleksyjności i wyciągnięcia wniosków z przegranej. Bo, jak wiadomo: co nas nie zabije, to nas wzmocni.