Naturalną potrzebą każdego człowieka jest pragnienie szczęścia. Wolimy raczej unikać kłopotów, a trudne wydarzenia często nas przerażają, przerastają lub po prostu niszczą. Nie ma jednak magicznej formuły ani zaklęcia, które mogłyby nas odizolować od problemów, więc zmagamy się z nimi, jak umiemy.
24 lipca 2002 roku trzynastoletni Jasiek Mela został porażony prądem z transformatora, przez jego ciało przepłynęło 15 000 woltów. Chłopiec przeżył, ale w wyniku wypadku stracił lewą nogę i prawe przedramię. Nie ulega wątpliwości, że wydarzenie należy przypisać do kategorii ekstremalnie trudnych.
Dziś, po 20 latach od tamtego dnia, chyba można zaryzykować stwierdzenie, że nazwisko Jaśka Meli jest powszechnie znane. Niepełnosprawny podróżnik, który zdobył biegun północny i południowy, podróżował po Lofotach, wspiął się na Kilimandżaro i Elbrus oraz przebiegł Maraton Nowojorski, a jako założyciel i pracownik fundacji Poza Horyzonty pomógł naprawdę wielu…
Książki Poza horyzonty Jaśka Meli i Bóg dał mi kopa w górę, gdzie z Urszulą Melą, matką Jaśka, rozmawia Katarzyna Węglarczyk, z różnej perspektywy przybliżają tamte trudne wydarzenia, ale jedno jest dla nich wspólne: nie żałość, nie smutek ani rozpamiętywanie, ale energia, poczucie bezpieczeństwa i wdzięczności są właściwie ich głównymi bohaterami.
Jak to możliwe?
Nastolatek, który przeczytał niedawno tę książkę, podsumował ją słowami: „To nie jest książka! Kiedy ją czytałem, czułem się, jakby ktoś opowiadał mi swoje życie!”. Bo rzeczywiście w swojej opowieści Jasiek przeprowadza nas przez wydarzenia, które nastąpiły po wypadku – od nierównej walki o przeżycie, przez miesiące wyczerpującej rehabilitacji, aż do budzących podziw, żeby nie powiedzieć zazdrość, fascynujących podróży po najbardziej wymagających zakątkach ziemi. On nie przekonuje, że można sięgnąć dalej niż horyzont, po prostu sięga tam, a czytelnika czyni zadziwionym i pozbawionym wątpliwości świadkiem.
Skąd brać siłę?
„Życie jest chyba lepsze wtedy, gdy nie jesteśmy jego głównym bohaterem, gdy żyjemy dla innych” – podsumowuje swoją historię bohater i tymi słowami mocno stawia czytelnika do pionu. Historia, w której wziął udział, każe przyznać, że bez innych, bez rodziny i życzliwych ludzi wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. I choć teoretycznie każdy się z tym zgodzi, w końcu przychodzi nam zadać sobie pytanie o swoją gotowość nie tyle do otrzymywania pomocy, co do jej dawania, jak mówi młody, a doświadczony autor – gotowość do „życia dla innych”.
Zdecydowanym walorem tej książki jest również to, że wprowadzając w świat niepełnosprawnych fizycznie, przełamuje ona bariery pomiędzy dwiema przestrzeniami. Nie tylko pozwala lepiej poznać i zrozumieć innych ludzi, ale zmusza do postawienia sobie pytania, co to właściwie znaczy być niepełnosprawnym i czy rzeczywiście można brak sprawności fizycznej utożsamiać jedynie z ograniczeniami, niemożliwościami i skupieniem na sobie.
A co, jeśli trudności biorą górę?
Byłoby nieporozumieniem traktować książkę Bóg dał mi kopa w górę jedynie jako komentarz do opisanej wyżej historii. Choć rozmowa z matką Jaśka Meli, Urszulą Melą, rzeczywiście dopełnia całość, jest ona jednocześnie pewną prezentacją głęboko osadzonego systemu wartości. I co najciekawsze, systemu, który nie urodził się z przemyśleń, a którego siłą jest doświadczenie. Popularne: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” staje się w historii rodziny Melów żywym słowem. Okazuje się, że człowiek może nie mieć siły, że to jego prawo, że to jego natura. A jednak, jeśli dobrze odnajdzie źródło, nie tylko przeżyje, ale ponownie pięknie zakwitnie.
Sprawdzam…
Wsłuchując się w słowa Urszuli Meli, można mieć nieraz irytujące wrażenie, że ma ona odpowiedź na każde pytanie. Prawdę mówiąc, trudno jej jednak odmówić racji. W tych odpowiedziach słychać nie tylko doświadczonego psychologa i przygotowanego merytorycznie specjalistę. Mówi jako znająca radość i cierpienie matka, żona, a może przede wszystkim osoba, która przeprowadzona najpierw przez pustkę, a potem czas duchowych poszukiwań, znalazła ostatecznie swoje miejsce. W jej odpowiedziach nie ma teorii, bo każda z nich wypływa z konkretnego przeżycia. Czytając, możemy wiele razy odnajdywać się w niektórych wydarzeniach, trudnościach, wątpliwościach. Ale na koniec wszystko układa się w spójną całość, stabilny układ i hierarchię wartości, które porządkują i dają poczucie bezpieczeństwa. I znów może przyjść pytanie: Czy to i mój „układ”? Jaki jest mój punkt odniesienia?
„Problemy nie są po to, żeby je rozwiązywać. Problemy są po to, żeby je przeżyć”– powtarza za poetką Anną Kamieńską Urszula Mela. Może nie jest to popularne dziś stwierdzenie, może świat biznesu i wielkich firm stawia sprawę, i słusznie, całkiem odwrotnie. Życie jednak zaczyna się w rodzinie, a nie w korporacji. Wspólnie przeżywać, doświadczać, czerpać z siebie nawzajem i dawać siebie nawzajem wydaje się być właściwą istotą wspólnoty rodzinnej. Nie musimy być zdani jedynie na własne możliwości ani opierać się na tym tylko, co sami potrafimy. A historia rodziny Melów jednoznacznie to potwierdza i wyraźnie podpowiada, gdzie szukać siły.