Przecież nie ma koszmarów

16 lutego 2023

O złych treściach, które wpuszczamy w życie naszych dzieci.

Przecież nie ma koszmarów

16 lutego 2023

Przecież nie ma koszmarów

Przecież nie ma koszmarów

O złych treściach, które wpuszczamy w życie naszych dzieci.

To nie zalecenia psychologa. To smutna, bardzo smutna konstatacja. Z jakiegoś powodu straciliśmy jako społeczeństwo instynkt samozachowawczy. Polskie dzieci nie mają tylko styczności ze złem, brzydotą i głupotą. One niemal nie mają do czynienia z dobrem, pięknem i mądrością w kulturze popularnej. Posłuchajcie.

Od pewnego czasu zastanawiają mnie trzy poziomy zaawansowania dziecięcego korzystania z kultury audiowizualnej.

Oto poziom pierwszy. Mniej więcej do połowy przedszkola zalewamy dzieci pastelowymi (by nie powiedzieć nieładnie: bolesnymi dla oczu) bajeczkami, w większości 3D. Akcja jest powtarzalna, schematyczna, słodka i niemądra; odcinki właściwie się nie kończą, a rozwiązywanie problemów bohaterów najczęściej polega na tym, że zakrzyknęli oni odpowiednie hasło, przywołali gadżet, ewentualnie wszyscy się przytulili i roześmiali. W tej grupie na nieprawdopodobną popularność wybiła się Świnka Peppa, Psi Patrol, SuperWings…

Kolejny level, wraz z zapoznaniem statystycznego przedszkolaka z Minecraftem i uruchomienie jego świadomego funkcjonowania w świecie komercji, to estetyka 3D + cynizm. Tutaj wchodzą liczne seriale Lego, Pingwiny z Madagaskaru i cała reszta „dowcipnych” produkcji – z tym, że jest to humor dorosły, z licznymi podtekstami, gdzie bohaterowie pozują na luzackich nastolatków.  Wraz z dostępem do sieci, własnym tabletem i samodzielnym grzebaniem w ofercie Netflixa czy innych platform, małolat zaczyna zapoznawać się z tzw. „śmiesznymi filmikami”, rolkami, shortami, kompilacjami w milionowych odsłonach. Jego umysł meblują wyobrażenia o mocy, robieniu świetnego wrażenia i braku granic tego, co można pokazać, by rozbawić innych czy zyskać popularność. Zasada brzmi: dużo, szybko, z efektem WOW.

Poziom trzeci, rozpoczynający się gdzieś po I Komunii Św. (smartfon najlepszym prezentem?), czyli od 9-10latków, to niczym nieograniczone korzystanie ze świata multimediów. Dzieciaki wchodzą na TikToka, zakładają grupy klasowe żyjące własnym życiem, grają w gry online z obcymi ludźmi (czaty!), zaczynają samodzielne życie na społecznościówkach. Zostają same w domu z całym osprzętowaniem, a na imprezach i spotkaniach mogą oglądać, co im się żywnie podoba. Bardzo często wskakują na głęboką wodę świata anime. Stają się partnerami do oglądania seriali dla swoich rodziców, bo „przecież nie można dziecka od wszystkiego odcinać”. Ilość reklam, materiałów dorosłych, które obejrzą w ten czy inny sposób; „przypadkowo” udostępnionych treści na mediach społecznościowych; rzeczy, po które sięgną z ciekawości czy polecenia kolegów; wreszcie efekty współdzielenia smartfonoidozy na przerwach szkolnych czy po szkole – przekraczają wielokrotnie wszystko, co ich rodzice zdążyli obejrzeć przez całe swoje życie. Świat zła, okrucieństwa, wyuzdania, pornografii, narcyzmu, idiotyzmów i uzależniającego chłamu stoi przed nimi otworem. Jeśli dzieje się to w rytmie scrollowania TikToka, to już trans podobny do dyskoteki techno. Cichutko, w kąciku, godzinami.

Gdzieś pomiędzy drugim a trzecim levelem dochodzi do tego zastanawiające zjawisko, które wybrzmiało przy medialnej histerii związanej ze Squid Games. Rodzice oglądają celowo wraz z dziećmi materiały kompletnie przekraczające ich wrażliwość, twierdząc że dzięki temu „wszystko na bieżąco im tłumaczą”, np. że na ekranie widać aktorów, a zakrwawione szczątki to tylko aranżacja. To już rodzaj oderwania od rzeczywistości, z którym ciężko wejść w dialog. Á propos, w naszym kraju rozpowszechnioną pasją dzieci 10+ jest oglądanie horrorów (plus gry horror survival typu FNAF). Przy pełnej aprobacie rodziców.

Wiele osób, z którymi rozmawiam w gabinecie, jest zakłopotanych zadawanymi pytaniami – ponieważ nie zrobiła w tej sprawie nic poza zakupem sprzętu i opłacaniem abonamentów. Powolne otwieranie oczu na rzeczywistość, w której zagłębiają się ich dzieci, nie jest przyjemne i wzbudza opór. Wielu rodziców jest z kolei zadowolonych, ponieważ założyli kontrolę rodzicielską (czy ograniczenia wiekowe w streamingu) i mają złudne poczucie, że to wystarczy. Bynajmniej: być może uda się odfiltrować wiele strasznych treści, ale nie liczmy na to, że algorytmy potrafią prześcignąć twórców patologicznych treści. Czytelnikowi polecam zapoznanie się z raportem Jamesa Bridle’a pod tytułem The nightmare videos of childrens YouTube opublikowanym na youtubowym kanale TED, dotyczącym tzw. treści dla dzieci. To, co potrafi podszyć się pod materiał dziecięcy, szokuje. Od publikacji wykładu minęły cztery lata: czas, w którym TikTok przejął prowadzenie i geometrycznie przyspieszył opisywane zmiany.

Mowa dotychczas jedynie o treściach audio-wideo. Co dzieje się z książkami, komiksami? Jest na pewno lepiej, bo te nośniki treści nie pozwalają na wywołanie podobnego transu i mają bardziej pozytywny wpływ na odbiorcę. Ale i tu zakrada się podobne, dziwaczne zjawisko zakładania, że skoro coś zostało wydane i jest czytane, to nie wymaga żadnego filtra. Cenzurowanie treści udostępnianych dzieciom jest uważane za jednoznacznie negatywną postawę. Zastanawiające, że dzieje się to właśnie w czasach, które produkują najbardziej niebezpieczne, toksyczne treści i wtłaczają je bezustannie dzieciom. Stoję na bardzo rzadkim dziś stanowisku, że cenzurowanie jest konieczne. Rodzic musi być na tym polu aktywny i zorientowany w tym, co trafia do dziecięcych rąk, by nie pozwolić na meblowanie umysłu dziecka byle czym.

Dlaczego tak łatwo zakładamy, że skoro jakiś schemat jest powszechny, to staje się normą, której nie ma sensu podważać? Być może mamy taki konformizm wpisany głęboko we własne prymitywne „algorytmy”, zapewniające naszemu gatunkowi przetrwanie przez tysiące lat. Być może to wygodne: elektroniczna niania zapewnia pozór spokoju. Być może sami oderwaliśmy się od wartościowej kultury i nie umiemy dostrzec różnicy. Czy jedynie to?

Jest jeszcze jedno: udało się zagrać na naszym poczuciu dumy. Tak jak wielu rodziców cieszy się, że dwulatek samodzielnie uruchamia filmiki, co miałoby dowodzić kompetencji cyfrowych godnych nowego tysiąclecia – wielu ma poczucie, że dziesięciolatka oglądająca horrory, dwunastolatka czytające mangowe gejowskie romanse, siedmiolatek po obejrzeniu wszystkich części Harry’ego Pottera, dziewięciolatek, na którym nie robi wrażenia świat Baśnioboru, bez zmrużenia oka oglądający dorosły serial – są po prostu wyjątkowo dojrzali. Brak koszmarów po obcowaniu z treściami nieodpowiednimi dla dzieci – często podnoszony przez rodziców argument, może świadczyć o stępieniu wrażliwości i braku adekwatnych reakcji emocjonalnych. I powinien raczej nas martwić.

Katarzyna Wozinska


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 16 lutego 2023