Gdy myślę o rodzicach pługach czy helikopterach, przypomina mi się taka anegdota:
Mama woła Kubę z balkonu:
– Kuba, Kuba!
Kubuś podbiega i pyta:
– Co tam, mamo, głodny jestem?
– Nie, śpiący.
Pół żartem, pół serio dotykamy ważnych tematów: odpowiedzialności, granic i samodzielności.
Narodziny – już nie jedno, ale dwoje. Jak teraz będzie?
Dziecko, przychodząc na świat, jest całkowicie bezbronne, a zatem zależne. W początkowym okresie życia rodzic odgaduje, czy jest najedzone czy głodne, czy jest mu za ciepło czy za zimno, a może w sam raz, czy trzeba zmienić mu pieluchę, czy jeszcze nie.
Jest to normalny etap relacji, kiedy trudno rodzicom niekiedy spojrzeć na takie maleństwo jak na odrębną od siebie istotę – choć, prawdę mówiąc, już nawet maleńkie dzieci na swój sposób komunikują swoje potrzeby. Gdy nie są głodne – wypluwają jedzenie lub odwracają głowę.
Wraz z upływającym czasem, rozwojem i wzrostem mały człowiek nabiera coraz więcej kompetencji: zaczyna siedzieć, chwytać, chodzić, mówić, rozumieć, komunikować się dużo bardziej wprost, potrafi zebrać klocki z podłogi i wrzucić do pudełka czy odnieść po sobie talerz do kuchni.
Boję się o Ciebie, świat jest niebezpieczny… Tylko ja Cię ochronię
Kłopot polega na tym, że niektórzy rodzice nie dostrzegają lub nie chcą zaakceptować tego, że ich dziecko rośnie i posiada coraz szersze kompetencje, odrębność. Tacy rodzice wykształcają postawę nadopiekuńczą.Najczęściej dotyczy to rodziców lękowych, niepewnych siebie, którzy w swoim dzieciństwie doświadczali takiego samego modelu wychowania i teraz go powielają, lub przeciwnie – gdy ich rodzice, nie zwracając uwagi na możliwości swoich dzieci, wymagali od nich za dużo, przeciążając zbyt młode organizmy nadmierną pracą i obowiązkami.
Nadopiekuńczość może pojawić się także wtedy, gdy rodzice długo starali się o dziecko, mają jedynaka, w relacji małżeńskiej nie ma bliskości i matka poświęca całą uwagę dziecku lub samotnie je wychowuje. Wtedy dziecko staje się dla niej niejako najbliższą osobą, skupiając wszystkie jej emocje.
Zwykle taka postawa rodziców wynika z dobrych intencji; chcą ochronić dziecko, być dla niego wsparciem, usunąć z jego drogi każdą napotkaną przeszkodę, chcą, by rozwijało się beztrosko i korzystało ze swojego dzieciństwa. Dopóki dziecko jest małe, ma trzy, cztery lata – taka postawa rodzica wydaje się pełna miłości i opieki. Gdy dziecko staje się trochę starsze, pojawiają się napięcia. Tacy rodzice, zamiast poprosić dziecko, by wykonało jakąś czynność, wyręczają je, za niepowodzenia dziecka w szkole winią nauczycieli, rówieśników, często odrabiają za dziecko lekcje lub każdorazowo sprawdzają, czy na pewno wszystko jest spakowane w plecaku. W ich opowieściach słychać narrację: „czytamy właśnie lekturę W pustyni i w puszczy, uczyliśmy się do sprawdzianu z matematyki, dostaniemy czwórkę na semestr z polskiego, rozchorowaliśmy się itd.” Nie zostawiają przestrzeni na jakąkolwiek porażkę, zapomnienie, odrębność, a co za tym idzie, nie pozwalają dziecku doświadczyć – tak bardzo ważnych dla prawidłowego rozwoju i wejścia w dorosłe życie – konsekwencji jego decyzji, zapominania długopisu czy nieodrobienia pracy domowej.
Dzieci hamowane w samodzielności już od wczesnego dzieciństwa nie nadążają za rozwojem społecznym swoich rówieśników. Brak możliwości zdobywania samodzielnych doświadczeń, eksploracji świata i relacji blokuje rozwój emocjonalny, nasila w dziecku lęk, nieufność i nadmierną koncentrację na własnej osobie.
W tak rozwijającej się relacji dziecko wykształca postawę roszczeniową wobec świata, w tym także wobec rodziców, żądając wyręczania i pomocy przy najmniejszych trudnościach, a w dorosłych narasta frustracja, rozdrażnienie i wyczerpanie zwiększającą się ilością spraw związanych z dzieckiem, a także domowymi obowiązkami. Gdy w rodzinie kluczowe jest zadowolenie dzieci, młodzi ludzie uczą się, że miłość i troska to zaspokajanie zachcianek. W takich rodzinach często, gdy dzieci są już nastolatkami, dochodzi do niekontrolowanych wybuchów złości, wzajemnych pretensji i zranień.
Kto kim jest? Odpowiedzialność każdego członka rodziny
Pamiętam taką rodzinę, w której mocno już nastoletnie dzieci, grając w gry komputerowe lub robiąc coś w telefonie, czekały, aż rodzice wrócą z pracy po godzinie siedemnastej, żeby im zrobili herbatę i podali coś do jedzenia... Matka w tej rodzinie czytała piętnastolatkowi co wieczór książkę, siedziała z nim do późnego wieczora, odrabiając lekcje z każdego przedmiotu, a on wraz ze starszą siostrą nie sprzątali po sobie podstawowych rzeczy, włączając w to łazienkę i zabiegi higieniczne. Jakiekolwiek prośby ze strony rodziców o pomoc w czynnościach domowych, np. zapakowaniu zmywarki, kończyły się trzaskaniem drzwiami i wyzwiskami w stronę dorosłych. Matka była osobą, która brała na siebie ogromne obciążenia, chciała być odpowiedzialna za wszystkich: pracowała zawodowo, po pracy udzielała korepetycji, do tego prowadziła dom, w trójkach klasowych angażowała się w życie szkoły i klas swoich dzieci, wyręczała dwoje nastolatków. Kiedy trafiła na terapię, zobaczyłam osobę skrajnie wyczerpaną, z ogromnym poczuciem winy, że nie jest wystarczająco dobrą matką, w depresji, bez najmniejszej świadomości własnych podstawowych potrzeb, jak odpoczynek czy własne zdrowie, nie mówiąc już o potrzebach emocjonalnych.
W rodzinach takich brakuje dialogu pomiędzy rodzicami i dziećmi. Pragnąc okazać troskę i miłość, rodzice poświęcają własne potrzeby oraz swoją integralność. Dzieci w takich rodzinach nie napotykają sprzeciwu, nie słyszą słowa „nie”, nie rozpoznają granic swoich i innych ludzi.
Dochodzi też do swoistego zaburzenia wzroku – rodzice nie widzą, że dzieci mogą i potrafią samodzielnie zrobić różne rzeczy, odbierają im sprawczość, a dzieci nie widzą, że rodzice są tylko ludźmi i mają prawo być zmęczeni, a życie w rodzinie wymaga podziału obowiązków i ról, za które każdy ponosi swoją odpowiedzialność.
Co teraz? Przywrócenie wzroku czyli zmiana
Pierwszą i najważniejszą sprawą jest uznanie i wzięcie pełnej odpowiedzialności przez rodziców za to, w jakim kierunku rozwinęły się relacje w rodzinie, jak ich sposób funkcjonowania od początku wpływał na dzieci, jakie dawali sygnały, jak nadmiernie chronili dzieci. A także zobaczenie siebie samych jako ludzi, którymi niekiedy kierował lęk, wstyd lub poczucie winy.
To trudny moment uświadomienia sobie popełnionych błędów. Jest on jednak konieczny dla rozpoczęcia zmian. Uznanie, że zrobiło się coś nie tak, może być początkiem czegoś nowego, konstruktywnego, wtedy gdy nie zamieni się w dojmujące, głęboko dręczące poczucie winy, lecz gdy stanie się inspiracją do poszukania nowych sposobów rozmowy, rozwiązań i wypracowania innych niż dotychczas schematów działania.
Pierwszy krok może polegać na rozmowie z dziećmi o tym, co do tej pory wydarzyło się w rodzinie, jak zostały podzielone role, co jest dobre, ale też co nie działa. Ważne, aby rodzice odpowiedzialność za takie ukształtowanie relacji wzięli na siebie, ponieważ to dorośli są odpowiedzialni za to, jakie zasady wprowadzają w swoim domu. Kolejnym krokiem, niezwykle ważnym i tak samo trudnym jest praca nad sobą, nad tym, aby rodzice poznali swoje potrzeby, uczucia, ograniczenia. Nie da się zdrowo wyznaczyć granic, odpowiedzialności za różne sprawy, oddzielić rodziców od dzieci, jeśli samemu nie czuje się własnych granic i możliwości.
Niezależnie, co mówimy naszym dzieciom, one uczą się głównie poprzez modelowanie. Wtedy, gdy rodzice biorą za siebie, za swój dobrostan fizyczny i emocjonalny odpowiedzialność, czyli również za to, aby mieli czas odpocząć, zrelaksować się, pójść na spacer, wprost komunikować swoje zdanie i potrzeby, tylko wtedy dzieci mogą się tego nauczyć.
Człowiek uczy się poprzez obserwację i powtarzanie, dlatego tak ważna jest przejrzysta komunikacja. Dzieci zaczną uczyć się swojej odpowiedzialności i samodzielności, gdy będą mogły słyszeć od dorosłych: „Nie, nie zgadzam się. Oczekuję tego od ciebie. Jest mi przykro, gdy tak robisz. Chcę, żebyś zrobił to inaczej”. Mówienie wprost o sobie i potwierdzanie tego w zachowaniu daje poczucie bezpieczeństwa, przejrzystości, wiemy, jak w takich relacjach się poruszać. Moja pacjentka rozpoczęła zmianę w swojej rodzinie od nauki rozpoznawania siebie, niemal w wieku pięćdziesięciu lat odkrywała, czego ona sama potrzebuje, uczyła się odczytywać swoje emocje, rozumieć, że jest odpowiedzialna za swoją pracę zawodową, ale nie za to, czy jej piętnastoletni syn przeczyta lekturę…