Rytuały rodzinne

8 lipca 2022

O budowaniu relacji przez domowe zwyczaje.

Rytuały rodzinne

8 lipca 2022

Rytuały rodzinne

Rytuały rodzinne

O budowaniu relacji przez domowe zwyczaje.

Znam wielu bardzo zaangażowanych rodziców, którzy po latach narzekają, że ich dzieci poszły całkiem inną drogą. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego, przecież każdy człowiek ma swą własną drogę. Dzieci wychowujemy nie dla siebie, ale dla świata i dla nich samych. Gorzej, jeśli ta „inna droga” oznacza porzucenie dobrych zwyczajów, na przykład czytania książek na rzecz komputera albo praktyk religijnych, a często i wiary.

Na tych dwóch ostatnich zagadnieniach chciałbym skupić Państwa uwagę. Twierdzę bowiem, że skuteczną receptą na nabycie przez dziecko zamiłowania do czytania książek, a także wiary, która przetrwa okres dojrzewania, buntu i poszukiwania własnej podmiotowości, są rytuały rodzinne. Posłużę się tu przykładem własnym, ponieważ bardziej niż verba docent – exempla trahunt.

Czytanie dzieciom zaczynałem jeszcze przed ich narodzeniem. Na początku były to fragmenty Biblii i słowa miłości wypowiadane do mojej Żony i do „dzidziusia”. Później – dziesiątki książeczek z wierszykami i bajkami: Juliana Tuwima, Jana Brzechwy, nagrania Misia i Margolci i wiele, wiele innych.

Odkąd tylko nasza pierworodna córka nauczyła się chodzić i wybiegała mi na spotkanie, kiedy wracałem z pracy, teczka szła w kąt, a rozpoczynało się przytulanie, rozmawianie i czytanie. Wierszyki, zwierzątka, kwiatki, lokomotywy – to wszystko i wiele innych spraw niesłychanie interesuje „małe człowieczki”. One pragną bliskości, spędzanego z nimi czasu i tych, mechanicznie czasem nawet wypowiadanych, rymów i rytmów. Fascynuje je odkrywanie, że to, co widziały i poznały w książeczkach, pojawia się w „prawdziwym życiu”. Kotek, piesek, auto, śmieciara, dom, dziadek i babcia istnieją w książkach i w rzeczywistości, a książeczki były nawet wcześniej niż niejedna z tych rzeczy i osób w świecie realnym. Ten fakt sprawia, że dzieci traktują książkę jako „świat istniejący równolegle”, podobnie jak świat realny. Myślę, że ten mechanizm jest również pomocny we wprowadzaniu i rozwijaniu u dzieci wiary religijnej. Opowieści o Panu Bogu, Panu Jezusie, wyjaśnianie, co jest w Kościele, co robi ksiądz, natrafia na „poważną” reakcję dziecka, ponieważ wie już ono, że rzeczywistość istnieje na różne sposoby.

Książeczki uczą nie tylko dzieci, ale i dorosłych

„Tata, citaj”, to były pierwsze słowa po powitalnych uściskach, kiedy dziecko lądowało na kolanach taty, zaraz po jego powrocie z pracy. I nieważne, że przed chwilą „citała” mama. Z tatą ważne były inne szczegóły, inne brzmienia, rytmy, emocje. Dziecko odkrywało, że z tatą rzeczywistość zyskuje inny wymiar. To takie ciekawe, że na pewnym etapie najważniejsze. „Tata, citaj” było pierwszym żądaniem dwuipółletniej córeczki, zaraz po przebudzeniu, kiedy za oknem wstawał świt, na zegarze była 4.30 rano. I nie wystarczało recytowanie wierszyków przez sen. Małe paluszki uparcie próbowały podnieść tacie powieki zamkniętych oczu, aby te widziały, co czyta, bo przecież to było takie prawdziwe…

Jak się tworzą rytuały

Po latach nie potrafię dokładnie odtworzyć tego mechanizmu, ale jestem prawie pewny, że są owocem dialogu osób. U nas, tak jak w wielu rodzinach, tą przestrzenią okazał się „biologiczny” rytuał kąpania i przygotowywania do snu. Prawie zawsze o tej samej porze dnia. Zawsze podobne czynności. Mycie, czesanie, ubieranie, modlitwa, a później przytulanie, głaskanie, czytanie i śpiewanie na dobranoc. Nie przeczę, że nieraz wymagało to cierpliwości, przełamywania siebie, pokonywania chęci obejrzenia meczu lub „goszczenia się” z przyjaciółmi. Dla dzieci to nie są argumenty. One domagają się, żeby było tak jak zawsze. I jeśli rodzic odpowie na to pragnienie z miłością – powstają rytuały. Niby nic wielkiego: codzienne klękanie do modlitwy, znak krzyża, podziękowanie za mamę, tatę, ważne sprawy i przygody mijającego dnia. Prośba o zdrowie, aby rączka przestała boleć, prośba za babcię, dziadka, ciocię. Wspólne „Dobranoc, Panie Jezu”. Jeśli dziecko od początku wyrasta w tej atmosferze, przyjmuje ją jako coś naturalnego, rzeczywistego. Rozmowa z Osobą, choć niewidzialną, prowadzi do przekonania, że ta Osoba istnieje. Prośby – wypowiadane, których spełnienie następuje kolejnego dnia, prowadzą do przekonania, że Osoba żyje i działa. Rodzi się przestrzeń dla wiary religijnej.

Rośniemy

Ponieważ czas upływał, należało zmieniać rodzaj czytanej literatury. Zaczęło się na poważnie: Asrtid Lindgren: Dzieci z Bullerbyn, a później Madika z Czerwcowego Wzgórza, Emil ze Smalandii, Karlsson z dachu… wspólnie poznawaliśmy życie rodzinne Skandynawów.

Bracia Lwie Serce – tu już robiło się poważnie: dzieci w obliczu śmierci i akcja jak z filmu grozy. Zaczęło działać… Młodsza, mająca 5 lat córka, nie mogąc się doczekać zakończenia opowieści, pewnego dnia zakomunikowała mi po powrocie z pracy: „Tatusiu, ja już wiem, jak się skończyła książka”. Jak to? Czytałyście z mamą? Beze mnie? „Nie, tatusiu, ja przeczytałam sama!”.

Przygoda przeszła tego dnia w inny wymiar, a córeczka przeczytała podczas tych wakacji ponad dziesięć książek i stała się jedną z najaktywniejszych czytelniczek osiedlowej biblioteki. W tym już pomagała mama – również zapalona czytelniczka, będąca liderką w bibliotecznym rankingu. Pierwsza wyprawa miała charakter „inicjacji”. Pani, widząc zapał młodej czytelniczki, sama zaproponowała założenie pięciolatce karty bibliotecznej.

Idziemy dalej

Biblioteczne przygody córek nie zakończyły naszych wspólnych wieczorów. Na warsztat poszło W pustyni i w puszczy, choć muszę przyznać, że nie wiem, jak one mogły zasnąć po takiej dawce emocji. Nieustannie towarzyszyły nam też najróżniejsze baśnie i bajki. Bajki zacząłem wymyślać sam. Kiedy z powodu zmęczenia nie miałem siły na czytanie, same zaczęły się pojawiać. Szybko zaczęliśmy je wymyślać razem z dziećmi. Wyobraźnia działała. Zarówno podczas wieczornych rytuałów, jak i podczas codziennych dziecięcych zabaw. Nie komputer i gry cyfrowe, a zorganizowana w pokoju biblioteka, apteka, gabinet lekarski – stały się miejscem, które obowiązkowo musieli odwiedzić mama, tata, babcia, dziadek i inni „chorzy”. Komputer raczej nie był potrzebny… Kiedy na świecie pojawiła się najmłodsza córka, siostry, nieco zawiedzione, że to nie braciszek, o którym tak marzyły, szybko założyły organizację siostrzaną, a na drzwiach pokoju pojawił się napis „Klub małej dziewczynki”.

Bliskość pomimo 2000 kilometrów

Życie niesie różne wyzwania… Kiedy konieczność zapewnienia bytu rodzinie rzuciła mnie na rok do dalekiej Irlandii, potrzeba było znaleźć choć namiastkę bliskości. I wtedy pojawiły się listy. Zacząłem je pisać do żony i osobno do każdej z trzech córek. Zamiast jednego listu – cztery. Pisane ze wzruszeniem, tęsknotą i wielką miłością. Nasza modlitwa, choć klękaliśmy tak daleko od siebie, pozwoliła przetrwać rozłąkę i cieszyć się ponownym spotkaniem. Listy… to szczególny środek komunikacji. Wiedzieli o tym nasi rodzice, dziadkowie. Od tamtego czasu stały się dla nas również pewnym rytuałem. Nawet po powrocie pisałem je córkom, siedząc w kuchni i wysyłając je do pokoju. Rano znajdowały je na poduszkach… Uczucia z nimi związane są zbyt osobiste, by je tu opisywać. Najmłodsza córka po latach powiedziała, że kiedy jej smutno – czyta te listy ode mnie i płacze ze wzruszenia.

Ze łzą w oku wziąłem do ręki pierwszy wiersz starszej córki, napisany, gdy miała 9 lat. Wiersz adresowany był do mnie. Do dziś znam każde jego słowo na pamięć. Dotyczył braku czasu na bliskość w naszym życiu. Do dziś nie mogę go recytować bez wzruszenia. Listy przerodziły się w wiersze i piosenki. Ponieważ córki miały już własny „świat książki”, nasze wieczorne spotkania przerodziły się w śpiewanie na dobranoc z akompaniamentem gitary. Leżąc we czwórkę obok siebie zasypialiśmy z muzyką na ustach i w marzeniach. To, co pozostało wspólnego, to modlitwa przed zaśnięciem, choć z dużymi już dziećmi nie zawsze było łatwo do niej klęknąć. Myślę, że często robiły to ze względu na utrwalony już rytuał. Z czasem odkryliśmy z żoną, że te kryzysy były potrzebne, aby mogły stać się osobistą decyzją wiary naszych dzieci. Nie zmuszaliśmy ich do form, z których wyrastały, widząc, że odkrywają swój własny sposób modlitwy. Mogę tylko z wdzięcznością w sercu stwierdzić, że „uczeń przerósł mistrza”.

Muzyka

Nasze wspólne śpiewanie na dobranoc jakoś dziwnie przypadkowo zbiegło się z chęcią dzieci do grania na instrumentach. Poprosiły o zapisanie do szkoły muzycznej, podstawowej, a następnie średniej. Dziś jedna z córek jest dyplomowanym dyrygentem i nauczycielem muzyki… Kocha śpiewać dzieciom i uczyć je śpiewu. Kilka lat temu przygotowała nas (mnie i siostry) i dyrygowała nami jako scholą podczas kościelnych uroczystości. Druga po latach powiedziała: „Tato, dziękuję, że uczyłeś nas dobrej muzyki. Moi rówieśnicy słuchają zupełnie czegoś innego, a ja zachwycam się starymi piosenkami”. Z mojego punktu widzenia nie jest to cała prawda. Córka zna współczesną muzykę popularną, ale potrafi docenić dobrą muzykę z czasu swoich rodziców, a nawet dziadków.

Spośród wielu rytuałów obecnych w naszej rodzinie wybrałem tylko niewielką część. To przestrzeń, którą żona świadomie pozostawiła tylko dla mnie i córek. Przez lata dawała nam ten czas, pozwalając, aby był to nasz rytuał. Mój z córkami. Coś, co jednak nie dzieliło, a sprawiało, że mogłem czuć się wyjątkowym tatą. To doświadczenie, które, jestem przekonany, zostanie w nas już na zawsze.

Tomasz Pitucha


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 8 lipca 2022