Bywa, że chcąc zmotywować nasze pociechy do określonych działań, wyrobienia przydatnych nawyków czy zgłębienia jakiegoś spektrum wiedzy, napotykamy obojętność lub opór. Podobnie z tzw. oddziaływaniami wychowawczymi, które niekiedy okazują się nieskuteczne lub powodują efekt odwrotny do zamierzonego. Im bardziej dwoimy się i troimy, by czegoś nasze dzieci nauczyć, tym bardziej tracimy spontaniczność, atrakcyjność, „wylewamy z kąpielą”. Może się wydawać, że aby osiągnąć wychowawczy czy dydaktyczny sukces, powinniśmy generalnie trzymać się jednej zasady: nagradzać! Czyli oferować jakąś przyjemność lub przywilej za dobrze wykonaną pracę, odrobione lekcje, posprzątany pokój, nauczony materiał – słowem: za pożądane zachowania.
Nie jest to całkiem chybiona refleksja, jednak mechanizm motywowania okazuje się bardziej skomplikowany. W ludzkiej naturze leży bowiem szybkie przyzwyczajanie się do nagród. Widząc, że zostajemy wynagrodzeni za określoną aktywność, łatwo się rozleniwiamy. Obiecana nagroda wydaje nam się zbyt mała w stosunku do włożonego wysiłku, a już na pewno nie podejmiemy danego działania po raz kolejny, jeśli z góry wiemy, że nie otrzymamy za nie czegoś, co wcześniej nam się należało (przyznajmy się sami przed sobą: kto nie marzy o podwyżce lub premii? Kto wykonałby swe zwykłe zawodowe obowiązki, wiedząc, że nie otrzyma wypłaty?).
Sama wizja nagrody (czyli motywacja zewnętrzna) to zbyt mało, by wzbudzić chęć podjęcia wysiłku i spowodować entuzjazm oraz zaangażowanie w wykonywane zadania (czyli motywację wewnętrzną). Jak zatem zachęcić innych do pożądanych aktywności? Obiecując coraz większe nagrody? Nic podobnego. Trzeba sytuację „zgrywalizować”! Człowiek bowiem to nie tylko „zwierzę społeczne”, jak mawiał Arystoteles, ale także lubiące współzawodnictwo, najlepiej pod umiarkowaną presją czasu, w dodatku chętne, by swe mocne strony zaprezentować na forum. Ponadto od zwierząt różni go możliwość wykorzystania wyobraźni, która pozwala na zabawę, wchodzenie w role, a w efekcie poznawanie własnych możliwości i ograniczeń oraz oderwanie się od rzeczywistości – a zatem rozrywkę. Większość gier wykorzystuje schemat: fabuła + rywalizacja + profity. Homo ludens gra od zarania swych dziejów – planszówki i gry zespołowe znane były już w starożytności, a w epoce smartfonów i komputerów jesteśmy otoczeni grami lub ich elementami na każdym kroku. Ba, można nawet zauważyć, że mózgi osób reprezentujących kolejne pokolenia coraz lepiej funkcjonują w środowiskach przypominających komputerowe rozgrywki.
Grywalizacja czy też gamifikacja – bo o niej będzie tu mowa – to znany od dziesięcioleci w biznesie sposób wzmacniania zaangażowania pracowników w wykonywanie obowiązków oraz zwiększania ich produktywności, a także metoda dydaktyczna, której zastosowanie w XXI w. w dobrych szkołach jest już na porządku dziennym. W harcerstwie niezmiennie wykorzystuje się system przyznawania sprawności czy stopni, podobnie funkcjonuje system odznak PTTK oraz książeczek, w których można odnotowywać dowody turystycznych przedsięwzięć.
Gamifikacji jesteśmy poddawani, stając się uczestnikami niektórych programów lojalnościowych (w których np. za uzbieranie określonej liczby nalepek, odbieranych w kasie po kolejnych zakupach, otrzymujemy jednego z całej kolekcji sympatycznych pluszaków, mających niesamowite przygody prezentowane w telewizji). Zostaje tu wykorzystana prosta behawioralna reguła: bodziec – reakcja. Jeśli podejmiemy zachowanie założone przez organizatora gry (np. wydamy pieniądze czy zdobędziemy górski szczyt), zostaniemy nagrodzeni, dzięki czemu dane zachowanie przyniesie nam satysfakcję i utrwali się. W grywalizacji istotne jest jednak również zanurzenie uczestników w pewnej narracji i uruchomienie u nich myślenia charakterystycznego dla gier (ang. game thinking), służącego rozwiązywaniu problemów. Zgodnie z teorią znaną jako „piramida potrzeb” Abrahama Maslowa udział w grze przyczynia się także do zaspokojenia przejawiających się u wszystkich ludzi potrzeb: uznania oraz samorealizacji.
Gamifikacja, jako oparta na obustronnych korzyściach strategia oddziaływania na zachowania innych osób i kształtowania ich postaw, coraz częściej okazuje się nie tylko atrakcyjna, ale też bardzo skuteczna, a w dodatku niespecjalnie skomplikowana do wdrożenia. Dlaczego by więc nie zastosować jej w edukacji i wychowaniu własnych pociech? Optymalna jest sytuacja, gdy mamy w domu kilkoro potomnych, ale rodzice jedynaków mogą z powodzeniem wciągnąć w wymyślone przez siebie gry kolegów syna czy córki, a w ostateczności także siebie nawzajem, dziadków, ciocie lub wujków – adekwatnie do fabuły. Ważne, by maksymalnie wyzyskać aspekt rywalizacyjny danej opowieści, opracować proste i jasne dla wszystkich zasady przyznawania punktów czy „odznak” za określone działania, a także ustalić, w jaki sposób wyłoniony zostanie zwycięzca i – oczywiście – co wygra. Dzięki gamifikacji rodzice mogą osiągnąć różnorodne cele.
W grze dzieciaki mogą stać się np. kupcami nabywającymi w odległych krainach unikatowe produkty (atrapy konkretnych artefaktów można wykonać chociażby z kawałka kartonu) – i przy okazji poznającymi topografię, przyrodniczą specyfikę oraz kulturową różnorodność tych rejonów. Członkowie rodziny mogą także stać się pogromcami potwora o imieniu Brud i jego pana – okrutnego króla Bałagana. W tej rywalizacji dzieci i rodzice wcielają się w role dzielnych rycerzy broniących swojej krainy (mieszkania) przed: nieporządkiem na biurku, niepościelonymi łóżkami, rozsypanymi na kuchennym blacie okruchami, zabrudzeniami z pasty do zębów na lustrze… W walce pomagają im specjalne magiczne narzędzia, m.in. szczotka i szufelka zwane Zamiatajką, gąbka do mycia zwana Supermyjką, odkurzacz – Kurzozżeracz itp. Punkty można zdobyć za sprzątanie lub mycie określonych domowych przestrzeni: 1 pkt za wytarcie własnego biurka, 3 pkt za umycie zlewu, a także za utrzymanie w czystości określonych miejsc przez ustalony okres – np. 5 pkt za czysty dywan w pokoju przez cały tydzień. Tabela, w której na bieżąco zapisywane będą punkty zdobywane przez uczestników, powinna zawisnąć w widocznym miejscu w domu, np. na drzwiach wyjściowych lub lodówce. Należy określić, ile punktów muszą wspólnie zdobyć uczestnicy, by Brud i Bałagan zostali ostatecznie pokonani. Zwycięski rycerz z najwyższą punktacją otrzyma po ich pokonaniu tytuł Pogromcy i… np. duże lody fundowane przez pozostałych uczestników lub przywilej wybrania filmu, który cała rodzina wspólnie obejrzy (ważne, by nagroda nie miała wyłącznie materialnego charakteru).
Fabułę gry można w zależności od potrzeb rozbudować, wzbogacić o kolejne elementy odnoszące się do obowiązujących reguł lub zdobywanych punktów. Można także uprościć grę, wykorzystując proste zasady „konkursu”, w czasie którego dzięki wykonywanym zadaniom wyłonimy np. rodzinnego Mistrza Ortografii, Purystę Językowego (nieużywającego wszechobecnych anglicyzmów lub wulgaryzmów) czy Superrachmistrza (biegłego w tabliczce mnożenia albo rozwiązywaniu równań). Istotne, by nie sprowadzić gry wyłącznie do schematu: wykonane zadanie = nagroda (jeśli sprzątniesz pokój, dostaniesz czekoladę). Intrygująca narracja tworzy bowiem uroczą otoczkę, która mobilizuje do działania. Ważne jest również, by rywalizacja nie pociągała za sobą negatywnych emocji, antagonizmów czy oszustw w celu zdobycia wygranej. Zadania wykonywane przez uczestników powinny być różnorodne, wymagające zarówno uwagi, jak i sprawności fizycznej, wiedzy teoretycznej i wyobraźni. Najlepiej, jeśli część z nich realizowana będzie indywidualnie, a część w parach, grupach lub wspólnie przez wszystkich uczestników. Wspaniale, jeśli uda się wykorzystać także wiadomości dostępne w internecie lub smartfonowe aplikacje.
Wybór fabuły, na której oprzemy grę, może być podyktowany literaturą (warto wcielić się w postaci z ulubionej lektury lub wymyślić jej dalszy ciąg), ale warto ją uzależnić od okoliczności, wpisać w to, co w danym momencie jest w rodzinie ważnym zjawiskiem lub przedmiotem ogólnego zainteresowania. Pisząc ten artykuł, spędzam właśnie rodzinny urlop w Bieszczadach. By nie oszaleć z dwojgiem nastolatków (huśtawki nastrojów, ekstremalne emocje) oraz ich hiperambitnym tatą (druga młodość, nieustanna potrzeba realizacji wyzwań), zreferowałam im spopularyzowany ostatnio w licznych programach edukacyjnych i paradokumentach mit „bieszczadmana” – człowieka gór: twardego, zaradnego, wytrzymałego fizycznie i mentalnie, wiernego swoim zasadom, doskonale znającego przyrodę i wrażliwego na jej problemy, umiejącego wykorzystać w praktyce wiadomości z zakresu biologii i geografii… I teraz wszyscy rywalizują o odznakę oraz tytuł „Superbieszczadmana”.
Wymyślanie kolejnych zadań i przestrzeni do rywalizacji, a następnie obserwowanie zmagań i ocenianie efektów może dać (zwłaszcza eksnauczycielowi) niebywałą rozkosz. Uczestnicy mojej gry zdobywają bowiem punkty za zmywanie naczyń, wytrwałość na szlakach, rozpoznawanie gatunków roślin i określanie ich zastosowania czy przyrodnicze obserwacje w Bieszczadzkim Parku Narodowym. Rozwiązali już indywidualnie test o Bieszczadach, pracowali z mapą i przewodnikiem (wyszukiwanie górskich szczytów oraz nazw rzek i miejscowości według określonych parametrów), wypatrywali żubrów w pokazowej zagrodzie w Mucznem, organoleptycznie i przy użyciu internetu badali w Sanoku recepturę proziaków (takie bieszczadzkie chlebki pieczone na sodzie), a wspólnie wykonali w oparciu o zdobytą wiedzę inne bieszczadzkie danie – fuczki (placki z kiszonej kapusty – jakby ktoś nie wiedział). Najbardziej ambitni zdobyli punkty za dobrowolnie podejmowane dodatkowe akcje (noszenie bobasa na szlaku, sprzątanie po posiłkach). Przed nami jeszcze dwa pojedynki: wykonanie dowolnej piosenki o Bieszczadach i prezentacja informacji o „bieszczadzkich zakapiorach” (sklepik w Wetlinie okazał się niebywale dobrze zaopatrzony, dzięki czemu nabyłam i podsunęłam zainteresowanym adekwatną lekturę). Młody już pokątnie odsłuchuje stare studenckie przeboje, córka nerwowo scrolluje internetowe zasoby wiedzy, a tatuś zaśmiewa się, cytując na głos Zakapiorskie Bieszczady Andrzeja Potockiego. Najmłodsza urlopowiczka, 4-miesięczna Zosia, choć nie będzie pamiętać tych emocji, śledzi rozgrywki wraz ze mną, a w nagrodę przeczyta kiedyś kupioną właśnie książeczkę Przygody bieszczadnika Bumcyka. W portfelu mam już przygotowaną odznakę Superbieszczadmana – kolorową wpinkę z Połoniną Wetlińską, potajemnie zakupioną przy wejściu do BPN. Jeden z uczestników zdobywa miażdżącą przewagę nad innymi, ale ciiii… Jeszcze wszystko może się zmienić… Wynik będzie niespodzianką – dla mnie też!
P.S. Rodzicom i pracownikom oświaty poszukującym szerszej wiedzy na temat grywalizacji, jej psychologicznego uzasadnienia i sposobów wykorzystania, mogę polecić następujące źródła:
Anna Albrecht, Grywalizacja w edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej, „Szkolne inspiracje”, 09.02.2019; Ewa Ostarek, Grywalizacja w edukacji. Czym jest?, „Zajęcia na czasie”, nr 53/2020; Anna Para, Możliwości wykorzystania grywalizacji w zdalnej edukacji, „E-mentor” nr 1 (88)/2021; Iwona Gładkowska-Skrobas, Grywalizacja w szkole. Jak Szkoła Podstawowa nr 40 w Lublinie walczy ze smokiem Hałasem?, Ośrodek Rozwoju Edukacji 2021; Cristina Albuja Dávila, Grywalizacja w rozwoju inteligencji cielesno-kinestetycznej.