„Spódniczka ze starej podszewki”

17 września 2021

Recenzja książki.

„Spódniczka ze starej podszewki”

17 września 2021

„Spódniczka ze starej podszewki”

„Spódniczka ze starej podszewki”

Recenzja książki.

Teraz odchodzą w ciszy. A wraz z nimi umierają ich historie.

Książka Urszuli Ziober, Spódniczka ze starej podszewki, powstała z obowiązku pamięci i z wdzięczności. Zacytowane w motcie do tego tekstu zdania pochodzą ze Wstępu autorki. Tekst, który dostajemy do ręki, pierwotnie był historią mówioną, są to wspomnienia babci Urszuli Ziober, Janiny Janowicz – z nich powstała ta przejmująca opowieść. Dlaczego? Najlepiej oddać głos autorce, która napisała we wstępie: Postanowiłam napisać tę książkę, ponieważ uważam, że to także mój obowiązek. (...) Otrzymałam w darze to wszystko, za co oni walczyli i umierali.(...) Niech ta opowieść będzie moim hołdem dla nich. Książka to więc jak gdyby prezent od wnuczki dla babci – najcenniejszy, bo ocalający pamięć – i to właśnie czyni ją wyjątkową na tle licznych wojennych wspomnień.

Jest to opowieść o rodzinie, jakich wiele. Mama bohaterki to Regina z domu Radomska, ojciec – oficer wojska polskiego, kapitan Julian Nietupski. Pierwsze rozdziały opisują losy miłości rodziców Janki, jej dom, przeprowadzkę z poznańskiej Śródki do nowo zbudowanego domu na Winogradach. Są lata trzydzieste. Cenną zaletą opowieści jest zarówno tło historyczne, które pozwala zobaczyć tę rodzinę z perspektywy wydarzeń krajowych i europejskich – krótkie historyczne wprowadzenia do każdego rozdziału okażą się przydatne, gdy polecimy książkę nastolatkom, którzy powinni być najliczniejszą i najważniejszą grupą odbiorców – jak i szczegółowe opisy domu, wystroju wnętrz, sukni i biżuterii pani Nietupskiej, spotkań towarzyskich. Patrzymy na zdjęcia z domowego archiwum autorki i wiemy już, że rodzinne szczęście zostanie za chwilę przerwane. Wojna zniszczy ten świat na zawsze. Losy rodziny jak w soczewce skupiają losy innych, wielokrotnie opisanych rodzin. Przypomina się tutaj Domeczek na warszawskim Żoliborzu i rodzina Melchiora Wańkowicza opisane w słynnym Zielu na kraterze. Przypominają się również te wszystkie dramaty, które rozgrywały się na zachodzie Polski po ataku Niemców i na wschodzie po wkroczeniu Sowietów – zagłada polskich domów, wywózki całych rodzin; wiele z nich, tak jak bohaterki książki, trafiło na kazachskie stepy. Śledzimy nastroje, jakie panowały pamiętnego sierpnia 1939 roku, próby zabezpieczenia rodziny przed działaniami wojennymi (wysłanie żony z dziewczynkami do starszego brata do Białegostoku), przejmująco opisana scena pożegnania na poznańskim dworcu. Janka widzi swego ojca po raz ostatni. Nazwisko Juliana Nietupskiego znalazło się  na jednej z pierwszych list katyńskich. Ale o tym jego rodzina dowie się kilka lat później.

Kolejne rozdziały to próby przetrwania u rodziny męża w Białymstoku. Wkroczenie Sowietów, troski dnia codziennego pod nową okupacją i pierwszy list od męża z obozu w Kozielsku, nadzieja (bo przecież to obóz jeniecki, a jeńców wojennych chroni konwencja genewska) pomieszana z lękiem (bo to Sowieci, a im się nie ufa). Mimo to we wspomnieniach z tego okresu jest jeszcze dużo radości towarzyszącej zabawom z siostrą Basią i kuzynkami, jest tu dużo dziecięcej beztroski (babcia autorki ma wtedy 11-12 lat), nieświadomości trudności, z jakimi musieli borykać się w tym czasie dorośli. To, co najgorsze, było jeszcze przed nimi...

We wszystkich znanych nam książkach z tego okresu te sceny – aresztowanie i straszliwa, pełna upokorzeń i męki droga na Wschód – wyglądają bardzo podobnie. Najpierw zewsząd nadchodziły niepokojące wieści, że nocą, nad ranem, w środku zimy wyciągano ludzi z domów, ładowano do bydlęcych wagonów i wywożono nie wiadomo dokąd. Pani kapitanowa Nietupska i jej rodzina miała „szczęście”. Po nich enkawudziści przyszli dopiero po świętach Wielkanocnych, nocą 12 kwietnia 1940 roku. Była już wiosna. Kilkanaście minut na pakowanie, przejazd ciężarówką na stację kolejową i mordercza podróż w bydlęcych wagonach; krajobrazy, sceny z miejsc postoju widziane oczyma dwunastoletniej Janki. Cel podróży – miejscowość w północno-wschodniej części Kazachstanu.

Kolejne opowieści są bolesnym, ale niezwykle cennym świadectwem czasu i miejsca kobiety, której zabrano dzieciństwo i młodość. Ciężka praca w sowieckich kołchozach, opowieści o matce, która stara się zapewnić swoim córkom miejsce do przeżycia, napotkani ludzie, o których opowiada z całą życzliwością i zrozumieniem ich także niezwykle trudnej sytuacji; zresztą jeden z rozdziałów nosi tytuł Dobrzy ludzie ze złego kraju. Wreszcie opisy krajobrazów, niezmierzonych kazachskich stepów, groźnego, ale i życiodajnego Irtysza. Z tych zajmujących wspomnień warto może przywołać dwa. Najpierw dwuletnia samotna walka Janki o życie swoje i młodszej siostry, Basi, po tym, jak ich matka odmówiła zrzeczenia się obywatelstwa polskiego i przyjęcia paszportu sowieckiego. Została za to skazana na dwa lata łagru. Ciężka praca, ponad siły nastoletniej dziewczynki, troska o młodszą siostrę, niepokój o matkę. Z drugiej strony matka, która walczy o swoje życie, aby wrócić do opuszczonych córek. Naprawdę trudno sobie wyobrazić uczucia, jakie musiały wypełniać jej udręczoną głowę.

I wreszcie koniec wojny. Gehenna starań o możliwość powrotu. Mimo pobytu w łagrze, Reginę Nietupską pozbawiono wszystkich polskich dokumentów, została z sowieckim paszportem, przed którym się tak broniła, a to uniemożliwiało powrót do Polski. Domagano się jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego polską tożsamość. I tu wtrąciła się Opatrzność. Szukając po raz kolejny czegokolwiek, co potwierdzałoby ich polskość, mama natrafiła na pamiątkę Pierwszej Komunii świętej Janki, z widniejącym na odwrocie napisem: „Poznań 12 grudnia 1937 r.”. Bardzo ciekawa jest rozmowa mamy z enkawudzistą. Następne rozdziały to gorączkowe przygotowania do powrotu, męcząca podróż z przygodą w Moskwie, ale jakże inna, bo jednak pełna nadziei. Nie brakowało i obaw – babcia pani Urszuli szczerze opowiada o swoim rozczarowaniu po pierwszym kontakcie z pewną Polką, która odmówiła jej wody. W Poznaniu – zrujnowany i rozszabrowany dom, konieczność zaczynania wszystkiego od nowa. Już bez ukochanego ojca, bo właśnie jak grom z nieba dopadła je informacja o tym, że Julian Nietupski został zamordowany w Katyniu.

Życie jednak toczyło się dalej. Ostatnie rozdziały opisują powrót Janki do szkoły, świetnie zdaną maturę i przerwane, przez brak pieniędzy, marzenia o wymarzonych studiach. Praca w Zakładzie Radiologii i wreszcie miłość. Stanisław Janowicz, przyszły mąż Janiny, wytrwale zabiegał o Jej uwagę, a później rękę. Ale i to, jak wszystko w życiu tej dzielnej dziewczyny, nie było proste. Ciężka praca od dziecka i trudne warunki, w jakich żyła na kazachskiej ziemi, dały o sobie znać. Zaawansowana gruźlica spowodowała, że Staszek musiał poczekać na swoją ukochaną. Pobrali się w 1955 roku w kościele św. Wojciecha w Poznaniu, do którego chodziła z ojcem jako dziecko. Przez cały PRL ojciec pani Janiny w oficjalnych dokumentach widniał jako zmarły w Kozielsku w maju 1946 r.

Wspomnienia babci spisane przez wnuczkę, dzięki bardzo osobistej narracji, pozwalają czytelnikowi zbliżyć się do opisywanej historii. Barwne, przejmujące, a czasami nawet zabawne historie (jak pierwszy i ostatni papieros Janki), wzruszające, momentami wręcz liryczne opisy chwil spędzonych z ojcem. Zwracają również uwagę ciekawe obserwacje miejsc i ludzi, których napotyka na swojej drodze młoda, dorastająca w tak okrutnej rzeczywistości dziewczyna. Opowieść jest przy tym snuta z delikatnością, pozbawiona drastycznych opisów.

A przecież tej niezwykłej książki mogłoby nie być. Jednak powstała z intymnej relacji między babcią i wnuczką. Z opowieści, których wnuczka najpierw chciała słuchać, a babcia opowiedzieć. Autorka ma świadomość tego, że należy do pokolenia, które jest pomostem między przeszłością i przyszłością, ale musiała, jak pisze wcześniej, do tego dorosnąć, przygotować się i próbować rozumieć. Choć przecież nie było to łatwe. Jestem wdzięczna Urszuli Ziober za ten wysiłek. Historia pani Janiny Janowskiej z domu Nietupskiej nie umrze wraz z nią, a zadbała o to jej wnuczka.

Alicja Ruczaj


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 17 września 2021