Na zawsze będę pamiętał chwilę – miejsce, pogodę, nastrój – w której jako kilkunastoletni chłopiec przeczytałem pierwsze zdania Dzikiego serca Johna Eldredga. Fragment mówiący o tym, że każdy mężczyzna pragnie trzech rzeczy – przeżyć przygodę, stoczyć bitwę, uratować Piękną. Wydało mi się to wtedy równie odkrywcze, co oczywiste. Te słowa dobiegały z oddali – przeszłości, mitów i legend, a jednocześnie ze środka. Były jak ukryta treść, dżinn, który czekał, aż ktoś wreszcie wypuści go z butelki.
Mniej intensywne, ale jakoś podobne odczucia towarzyszyły mi niemal dwadzieścia lat później, podczas czytania książki Roberta Lewisa Warto być rycerzem. Swego rodzaju poradnika dla ojców, którzy pragną wychować swoich synów do męskości. Tej prawdziwej, o której opowiadają wielkie teksty naszej kultury: od rycerskich eposów po Pismo Święte. Warto być rycerzem to w pewnym sensie kontynuacja Dzikiego serca – jak książka Eldredga stała się dla wielu mężczyzn „rytuałem przejścia”, tekstem pozwalającym im „zainicjować” swą męskość, tak Lewis podsuwa ojcom propozycje na to, jak mogą ułatwić ten proces swym synom. Obu autorów łączy natomiast swego rodzaju esencjalistyczny sposób myślenia o płci. Tego, że nie tylko w swej biologicznej, ale również kulturowej warstwie jest ona czymś stałym, wypełnionym niezmieniającą się, mimo upływu wieków i cywilizacyjnych przemian, treścią.
I chociaż próbuje nam się dziś zewsząd wmówić, że esencjalizm płciowy jest balastem, czymś, co ogranicza nasz psychiczny i osobowościowy rozwój, to Lewisowi udaje się moim zdaniem bardzo przekonująco udowodnić, że jest dokładnie na odwrót. Odkrycie powołania, „na twardo” wpisanego w nasz los przez Stwórcę, jest pierwszym krokiem do wyzwolenia. Rozeznanie swojego powołania jest pierwszym i koniecznym krokiem do zbudowania dojrzałej, zdrowej osobowości. A pokazanie utrwalonych w naszej kulturze archetypów, wzorców obowiązujących stale i niezmiennie tworzy mapę, pozwalającą nam dotrzeć do celu, jakim jest spełnione, przepojone poczuciem sensu życie.
Stanowczość, czy nawet pozorna apodyktyczność, z jaką na temat męskości zabiera głos Robert Lewis, bierze się stąd, że nie pisze on w swoim imieniu. Nie tworzy, lecz odkrywa pewne stałe w powołaniu każdego mężczyzny. Te, jak pisze autor Warto być rycerzem, kamienie węgielne to: odrzucenie bierności, uznanie swej odpowiedzialności, bycie odważnym przywódcą, oczekiwanie większej niż ziemska nagrody.
Mężczyzna to ten, który działa. Kobieta może oddziaływać na rzeczywistość samym faktem swojego istnienia, dawać natchnienie, zmieniać atmosferę chwili i miejsca swym pięknem, znaczącym milczeniem, aurą, jaką wokół siebie rozsnuwa. Mężczyzna nie posiada tej „supermocy”, musi więc wyruszyć w poszukiwaniu przygody. Chłopcy jak i mężczyźni – pisze Lewis – zdają się posiadać naturalną agresywność, moc podejmowania poszukiwań́, odkrywania i zdobywania. Naszą naturą jest niepokój, kierunkiem – nieznane, naturalnym środowiskiem – miejsce, w którym nigdy wcześniej nie postała nasza stopa.
Drugi z kamieni węgielnych to przyjęcie na siebie godności i ciężaru odpowiedzialności. Jedynym sposobem na to, by chłopiec nie stał się w wieku dorosłym mężczyzną biernym, zakopującym swój talent w ziemi ze strachu przed jego zmarnowaniem, realizującym wyłącznie oczekiwania innych; mężczyzną, który tylko „udziela odpowiedzi” na zgłoszone z zewnątrz zapotrzebowanie, a nigdy nie zabiera głosu we własnym imieniu – jest pomóc mu odkryć jego powołanie. To jedno z kluczowych zadań, jakie przypadają ojcu w procesie wychowania swego syna. Wdrażaj chłopca w prawidła jego drogi, nie zejdzie z niej i w starości – cytuje w tym kontekście Księgę Przysłów Robert Lewis.
Trzecim przykazaniem męskości jest powołanie do przywództwa. To być może najważniejszy z fragmentów książki. Lewis podkreśla tu pewną kluczową prawidłowość – przewodzić rodzinie, wspólnocie, firmie czy państwu będzie w stanie tylko ten, kto wcześniej zapanuje sam nad sobą. Wyrobi w sobie cnoty, czyli – jak pięknie tłumaczył grecki termin arete Władysław Witwicki – etyczną dzielność. Wyjdzie zwycięsko ze zmagań z własnymi wadami, zapanuje nad swą naturą, wnętrzem, by dopiero w drugiej kolejności poddać sile swej sprawczości świat dookoła niego. I wreszcie ostatni, wieńczący „tetralogię męskości” temat – oczekiwanie nagrody, której oko nie widziało ani ucho nie słyszało. Przyjęcie punktu widzenia, który z perspektywy chrześcijańskiej jest kluczowy dla osiągnięcia szczęścia i spełnienia w każdej roli i dziedzinie: że ostatecznie jesteśmy tu na świecie tylko przez chwilę. Każde z postawionych nam zadań jest tylko próbą, przygotowaniem do czegoś więcej, do tego, co czeka nas na Tamtym Świecie. To również psychologicznie bardzo wiarygodna intuicja – uznanie względności każdej z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, ocenianie jej w perspektywie wieczności, może być zwyczajnie uwalniające, pozwoli nabrać niezbędnego dystansu i lepiej wykonywać zadania, do których nas powołano. Zwłaszcza gdy są one tak wymagające jak ojcostwo.