Wielkie problemy małych ludzi

7 lutego 2023

W świecie komunikacji między dorosłymi i dziećmi.

Wielkie problemy małych ludzi

7 lutego 2023

Wielkie problemy małych ludzi

Wielkie problemy małych ludzi

W świecie komunikacji między dorosłymi i dziećmi.

Na początek wyobraźmy sobie scenkę. Jestem pewna, że większość rodziców jakiejś jej wariacji niejednokrotnie doświadczyła na własnej skórze. Otóż jest poranek, w umiarkowanym pośpiechu rodzina zbiera się do wyjścia. Dzieci – powiedzmy przedszkolak i drugoklasista – już są po śniadaniu, myją zęby i powoli zakładają kurtki i buty, by być gotowymi do wyjścia. Nagle przedszkolak zaczyna rozpaczliwie płakać i sparaliżowany rozpaczą, odmawia wykonania jakiejkolwiek czynności. Tata zerka ukradkiem na zegarek, mamie przez głowę przemykają możliwe przyczyny płaczu i niemal pewne skutki zbyt późnego opuszczenia mieszkania. Atmosfera robi się nerwowa, dziecko nie przestaje płakać. Wśród łkań rodzicom udaje się wydobyć z przedszkolaka informację, że jego ulubionemu pluszakowi urwało się właśnie ucho i nie może zabrać go ze sobą w tym stanie, a bez niego to on nigdzie nie idzie.

Banalne? A jednak to właśnie podobne historie „sponsorują” niespokojne poranki i wiele innych niezbyt przyjemnych domowych spięć. Bo też „nie ma czasu”, żeby zajmować się urwanym uchem. Na liście rodzicielskich priorytetów jest przecież dużo wyżej sprawne odwiezienie potomstwa do placówek i niespóźnienie się do pracy. To naturalne. Zatem rodzice próbują tłumaczyć, że „ucho się przyszyje”, że „oczywiście nie teraz, teraz musimy już iść”. Zdania są coraz bardziej nerwowe, wśród tłumaczenia może czasem zaplącze się jakaś próba przekupstwa czy delikatnego szantażu. To wszystko nie jest takie proste i niejeden rodzic dałby wiele, aby zyskać jakąś supermoc, która pozwoliłaby mu sprawnie rozwiązywać podobne problemy: bez dezorganizowania planu dnia i z poszanowaniem uczuć dziecka.

A może by tak zejść do parteru

Pewnie to dość oczywiste, ale często różne poradniki wspominają, że gdy rozmawia się z kilkuletnim dzieckiem, należy „zejść do jego poziomu”. Chodzi oczywiście o linię wzroku – tak, żeby nie komunikować wszystkiego „z góry”, żeby dziecko swobodnie mogło nam patrzeć w oczy – a my jemu. To niewątpliwie bardzo przydatne i wspaniale sprawdza się w komunikacji choćby dlatego, że ułatwia utrzymanie uwagi łatwo rozpraszających się maluchów. Jest też dla kilkulatka sygnałem, że chcemy go zrozumieć, schodzimy do jego poziomu rozumowania. Czy jednak tak właśnie jest w rzeczywistości? Pewnie mniej więcej takie są nasze intencje. Dlaczego więc „nie wychodzi”?

Świat ważnych spraw

Ano trochę dlatego, że jako dorośli ludzie żyjemy w świecie prawdziwych problemów. I to jest prawda. Rzeczy, którymi się zajmujemy i przejmujemy, są proporcjonalne do naszej dojrzałości, sytuacji życiowej i odpowiedzialności. Urwane ucho królika nie robi na nas wrażenia.

Oczywiście gdzieś tam czujemy, że takie urwane ucho to dla dziecka coś ważnego i staramy się na miarę momentu i własnej cierpliwości jakoś z nim współczuć. Co prawda uznajemy, że wydarzyło się coś dla dziecka ważnego, jednakże nadal uważamy, że w racjonalny sposób możemy ten problem szybko rozwiązać i przejść do realizacji kolejnego zadania („szybko! bo się spóźnimy!”). No i bardzo szybko się przekonujemy, że nasze dziecko ma na ten temat zupełnie inne zdanie.

Ranga problemu

Jak już wspomniałam, warto w rozmowie z dzieckiem zejść do jego poziomu fizycznie. Dobrze też zrobić to mentalnie, a więc spróbować spojrzeć na wydarzenie naprawdę z perspektywy dziecka (a nie tylko rozumiejącego dorosłego). Jak to zrobić? Zatem wyobraźmy sobie, że wychodzimy z domu i tuż przed wyjściem upada nam telefon: ekran pęka i gaśnie. Być może oprócz narzędzia komunikacji tracimy właśnie narzędzie pracy, emocje szaleją, próbujemy szybko znaleźć rozwiązanie problemu. Ale przede wszystkim jesteśmy zdenerwowani. Oczywiście nie okazujemy tego jak kilkulatek, jednak stres pewnie jest dość duży.

I można by powiedzieć: co to ma do rzeczy, to dwie różne sprawy. Tam pluszak, bez którego można się obejść, a tu podstawowe narzędzie pracy i komunikacji ze światem… Otóż, biorąc pod uwagę dojrzałość i sytuację, te przykłady są bardzo podobne. Dla dziecka uszkodzenie zabawki, która prawdopodobnie daje mu poza domem poczucie bezpieczeństwa, to „koniec świata”. Wydarzenie, wobec którego całe wyobrażenie i plan rozpoczynającego się dnia muszą ulec zmianie.  

Zatem pajdokracja?

Czy więc chodzi o to, aby teraz rzucić wszystko i zająć się emocjami potomstwa, bo przecież świat mu się zawalił? Oczywiście, że nie. To byłoby równie niewychowawcze jak zupełne zbagatelizowanie problemu. Uczyłoby to dziecko, że trudności i związane z nimi emocje to coś, co organizuje nasze życie. Wspierałoby je, ale tylko w egoizmie i przeświadczeniu, że kiedy zdarzy mu się coś przykrego, wszystko zostaje podporządkowane jego przeżywaniu. A przecież nie w tym rzecz.

Jednakże zrozumienie tej różnicy perspektyw, która nam-dorosłym, zajętym obiektywnie istotnymi sprawami (także dla dobra naszej rodziny i dziecka, któremu świat się właśnie wali…), pozwala na większy spokój w kryzysowych sytuacjach. Dużo łatwiej zareagować adekwatnie, gdy mamy świadomość, że to nie tak, że teraz dziecko wymyśliło sobie jakiś problem i złośliwie dezorganizuje nam poranek. Wymaga to oczywiście ćwiczenia się w cierpliwości i wielu prób (głównie naszego charakteru). Jednak ogólnie jest to bardzo pomocne.

Pułapka, czyli „kiedy to mija”

I wydawać by się mogło, że kwestia wielkich problemów naszych małych ludzi rozwiązuje się, kiedy podrastają, rozumieją coraz więcej, łatwiej panują nad swoimi emocjami i generalnie posiadają więcej mniej lub bardziej dopracowanych narzędzi do pokojowej koegzystencji z innymi. To jest jednak swego rodzaju pułapka, która łatwo usypia naszą czujność, ponieważ chociaż nastolatki (nawet te młodsze) bywają bardziej „do dogadania” i nie trzeba już wykonywać przysiadu, by patrzeć im w oczy, to jednak ich trudności cały czas będą dla nas często infantylne. Owa pułapka polega na tym, że o ile kilkulatek za każdym razem z równą głośnością będzie komunikował nam walący się mu na głowę świat, o tyle nastolatek zrobi to raz, najwyżej kilka razy. I gdy zbagatelizujemy jego problem – nie przyjdzie z kolejnym. Jak to wpłynie na nasze z nim relacje – pewnie można się domyślić.

Obiektywizacja

I pomimo tego, że zrobiło się bardzo poważnie, zakończyć chciałam jak najbardziej pozytywnym akcentem. Otóż o ile w wypadku maluchów racjonalizowanie ich problemów, pokazywanie ich w szerszej perspektywie nic nie da (z uwagi na zdolności percepcyjne), o tyle w wypadku nastolatka, z którym mamy dobrą relację, powinno pomóc. Jeśli potraktujemy poważnie problem młodego człowieka, a przy tym (bez oceniania!) uda nam się pokazać mu szerszą perspektywę, dzięki której jego trudności ciut zmaleją dla niego samego – ułatwimy mu poradzenie sobie z kłopotem.

Po co to wszystko

I rzecz ostatnia – last but not least – po co właściwie to wszystko?

Dzieciaki większości swoich wielkich problemów z dzieciństwa nie zachowają w pamięci. Utkwią im jednak w świadomości reakcje i emocje. Zapamiętają, czy mogły się wyżalić, czy wiedziały, że nie ma sensu. Będą pamiętały, że mogą do nas przyjść z czymkolwiek, a my nie powiemy, że „co tym masz za problemy” albo „dorośniesz, to zobaczysz”. Bo dla nich te trudności są realne i muszą wiedzieć, że my potrafimy to zrozumieć.

Patrycja Przybysławska


Redakcja photo
Redakcja

Data utworzenia: 7 lutego 2023