Michał Knopik, I miejsce w kategorii klas 4-6 szkół podstawowych
Szkoła Podstawowa nr 18 im. Macieja Rataja w Lublinie
Wyrwane z pamiętnika
Poniedziałek, 23 maja
Jak niewiele dni zostało do wakacji! Nareszcie nie będziemy musieli chodzić do szkoły – skoczymy z radości do nieba, a nasi nauczyciele z pewnością jeszcze wyżej. Moja mama też jest nauczycielką i codziennie słyszę, jak nie może doczekać się lata. Wszystko odkłada na wakacje: „ogród uporządkujemy w lipcu”, „parkiet wycyklinujemy w wakacje”, „do kina pójdziemy w wakacje”, „instrukcję tej nowej gry rozpracujemy w wakacje” itd. Chyba zapomniała, że czas nie jest z gumy i raczej nie naciągnie go tak, aby te plany zrealizować. Raczej wybierze kino i nową grę, bo zawsze wybiera to, co wszystkim sprawi radość, a nie tylko jej. Już tak po prostu ma – Troska to jej trzecie imię.
Dziś jednak Małgorzata Anna Troska zleciła mi zadanie ponad siły – sparowanie skarpetek. Tata (jak na filozofów przystało), już dawno orzekł, że parowanie skarpetek jest niczym problem starożytnych myślicieli – nierozwiązywalne i szkoda na nie marnować czasu. Ja jednak nie poddaję się i na odsiecz wołam Hanę – moją siostrę, która już z niejedną trudnością dała sobie radę, zazwyczaj sięgając po bardzo oryginalne pomysły. Czasu nie było wiele, bo szliśmy razem do szkoły na 9.30.
Nic nie pasowało do niczego. Mama chyba specjalnie wyjęła z suszarni wszystkie skarpetki-sierotki z ostatnich dwóch lat i w akcie zemsty za moje wczorajsze gotowanie (kuchnia do tej pory powstrzymuje każdego przed przekroczeniem jej progu) zleciła do wykonania niewykonalne. Ale od czego jest genialna siostra! Od malowania… Kto powiedział, że biała skarpetka nie może stać się niebieską… W ten sposób w ciągu 15 minut udało nam się dopasować sześć par skarpet. Może nie były idealnie takie same, ale na pewno były podobne, a to już coś. Przy okazji ubrudziliśmy ścianę w pokoju, ale tata i tak chciał ją kiedyś pomalować, choć nie wiem, czy akurat na czerwono. Na więcej par nie wystarczyło farby, bo przy okazji Hanka pomalowała też sobie rękę, oznajmiając, że to jest tatuaż na całe życie. Okazało się, że był na trzy minuty, bo, gdy chciała zlizać kleks jogurtu, który jej spadł na dłoń, zlizała też swój tatuaż. Tata zawsze powtarza, że najlepsze są zabawy, w których dzieci nawet nie wiedzą, że sprzątają😊 (…)
Lekcje dłużyły się dzisiaj jeszcze bardziej niż zwykle – słońce grzało przez okna i już nikomu nic się nie chciało. Tylko nasza Pani od historii ciągle o jakiejś rewolucji. Karol chciał sprawdzić, czy gdzieś jest przycisk wyłączający na chwilę Jej opowieść, bo wyglądało, jakby chwilowo zacięła się. I tak sprowadził na siebie uwagę do dziennika oraz, co gorsza, Panią psycholog. Naprawdę współczuję… Widziałem, jak wymusiła na nim wypełnienie kartki pt. ,,Czy czujesz się przez to lepiej?”. I wiem, że jak przeczyta jego odpowiedzi, to pewnie skończy się na interwencji rodzinnej. Choć w sumie naszej Pani psycholog najbardziej zależy, aby wszyscy czuli się szczęśliwi, i my - uczniowie i wszyscy oni, czyli nauczyciele, a także rodzice. Każdy może mieć jednak swój przepis na szczęście i nie zawsze rady Pani psycholog sprawdzą się w życiu. Ale w sumie dobrze, że jest w naszej szkole, bo czasem naprawdę jest nam w stanie pomóc. Kiedyś jej interwencja uratowała nas przed totalną awanturą dziewczyny kontra chłopaki, taką na śmierć i życie, no prawie… na śmierć, ale wygrało życie!
Sobota, 28 maja
Z samego rana obudziła mnie Hanka. Dlaczego, gdy ktoś chce pospać, ona jest na nogach już o szóstej, a jak musi odrabiać lekcje, nie sposób jej wybudzić do trzynastej? Siostrzyczka zaczęła od tego, że niedługo jedziemy na obóz i chce mnie spakować.
– Hanka, przecież do obozu jeszcze całe dwa miesiące! – wymamrotałem i przewróciłem się na drugi bok.
– Aj, aj, aj! Czy to nie za mało czasu? Czy ja się naprawdę wyrobię? – przeraziła się i zaczęła szybko wrzucać różne rzeczy z półek do torby podróżnej.
Planuje pakowanie miesiąc przed wyjazdem, a koniec końców i tak zawsze godzinę przed wyjściem z domu okazuje się, że zapomniała wziąć połowy rzeczy.
Jutro Hana ma jakiś występ wokalny. Oczywiście od rana drze się, denerwując wszystkich łącznie z sąsiadami, a potem używa dyplomatycznego tłumaczenia, że to charakter utworu wymaga od niej tych krzyków. Naprawdę to śpiewa pięknie i z przyjemnością odtwarzam sobie jej nagrania na YT (choć ona tego oczywiście nie wie). Nie ma co – zdolna po starszym bracie!
Po godzinie zawracania mi głowy Hana poddała się, wiedząc, że mnie i tak nie obudzi. Kiedy zeszła na dół, nareszcie mogłem wstać i pobyć w swoim pokoju na własnych zasadach. Rozejrzałem się dookoła. Niedobrze – pomyślałem od razu. Gdzieś zniknęła kredka z kompletu, pałeczka do perkusji i na domiar złego ktoś ukradł klawisz z mojego pianina. Żeby tylko nie skończyło się to tak, jak ostatnio – ludkiem z zezem i wąsami niezdarnie pomalowanym na metaliczny róż.
Gdy zwlokłem się na dół, zobaczyłem kubek z kakao. Jaka miła niespodzianka! A nie, to była kawa dla mamy. Oczywiście się przywitałem, a tata zaczął od koronnego pytania, co mi się śniło. Hmmm, czy on nie wie, że śni się tylko raz na jakiś czas, a zazwyczaj i tak lepiej o tym nikomu nie mówić. Hana pałaszowała śniadanie – płatki z mlekiem. Wręczyła mi łyżkę i milutko zachęciła: Pomóż mi. I to właśnie lubię najbardziej – pomagam innym i sam czerpię z tego korzyści. Wiadomo, że bezinteresownie też pomagam, ale skoro, jak mawia wielu, „dobro zawsze powraca”, to ostatecznie nic nie robimy bezinteresownie. Po prostu zysk może przyjść trochę później. Do kuchni wkroczyła mama: Przecież to płatki niezjedzone z kolacji, nie zdążyłam pozmywać! Ach, ta Hanka😊
Wieczorem pojechaliśmy na wycieczkę rowerową po Lubelszczyźnie. Wracaliśmy byle szybciej, gdyż rozpętała się burza. Nic nam się nie stało, a wspomnienia super. Hana w połowie drogi odmówiła dalszej jazdy. Tata musiał nagimnastykować się, aby ponownie wsiadała na rower. Skuteczna okazała się opowieść o nieustraszonych detektywach, którzy przemierzają teren w poszukiwaniu wskazówek do swojego śledztwa. W historii taty nawet stary odkurzacz, wyrzucony przez jakiegoś anty-przyjaciela przyrody do rowu w lesie, mógł stać się kluczowym dowodem, który zmieniał wszystko. Hana chciała go nawet otworzyć i zobaczyć zawartość, na szczęście udało mi się ją odwieść od tego, wspominając, że detektyw nie może zostawić odcisków palców. Mamy nie było z nami, bo uparła się, że sama złoży nowy stół w salonie. Oczywiście udało się jej, choć tata próbował ogarnąć instrukcję przez ponad tydzień. Fajnie było zjeść kolację przy nowiutkim, okrągłym stole. Byliśmy bardzo blisko siebie. Taki nasz tajemny rodzinny krąg (…).
Sobota, 11 czerwca
Dziś wyprawa do Gdyni – Hana bierze udział w konkursie wokalnym. Ponad 500 kilometrów przed nami. W trakcie jazdy gramy w ,,Pytania bez granic”. Gra była całkiem fajna, zdobyłem informacje o członkach mojej rodziny, o których nie miałem bladego pojęcia. Mama miała kiedyś śpiewającego ratlerka, a tata lubił grać w palanta (o co chodzi?).
Niedziela, 12 czerwca
Siedzimy w Gdyni. Zaczęło lać niemiłosiernie, więc jesteśmy w pokoju i gramy w UNO.
Koło trzynastej wyjechaliśmy z hotelu na konkurs. Wszystko wydawało się super, dopóki nie okazało się, że Hana nie jest zarejestrowana jako kandydatka. I pół godziny przed występem musieliśmy biegać po mieście, by dokonać koniecznej rejestracji. A gdy już przybiegliśmy totalnie zziajani, pani z recepcji oznajmiła nam, że nastąpiła pomyłka – i byliśmy w systemie od początku. Tatę coś trafiło, ale zachował zimną krew i odpowiedział: Dziękuję. To było chyba najtrudniejsze dziękuję w jego życiu. No, przynajmniej w tym roku…
Konkurs był naprawdę świetny. Tylu młodych ludzi z wybitnymi talentami. I ich rodzice – najwierniejsi kibice na świecie. Moi też mieli cały czas zaciśnięte kciuki, co nie przeszkodziło im jednak w przerwie rozegrać z nami pojedynek na takich śmiesznych rowerach podobnych do riksz. Przegrali, bo tata cały czas hamował. Dla Hanki ta konkurencja była chyba ważniejsza niż występ na scenie.
Ale na scenie też poszło dobrze. Hana miała szansę na podium. I gdy okazało się, że zajęła trzecie miejsce, kupiłem jej taki specjalny prezent (gdyż Hana przejęła się, że nie wygrała) - koszulkę z napisem ,,Trzy to przecież też liczba pierwsza!”. Awantura do kwadratu!
Wracaliśmy nocą. Oczy same się zamykały. Mama dzielnie zagrzewała tatę do koncentracji uwagi i zadawała zagadki: Widzę to i zaczyna się na literę S. Chodziło o słup, a tata lekko zdenerwowany odpowiadał tylko, że przecież jest ciemno i nic nie widać. A mama odpowiadała, że widzi to oczami duszy swojej, co już zupełnie zirytowało tatę. Jedno jest pewne – cel został osiągnięty! Koncentracja na maksa!
Poniedziałek, 20 czerwca
Dzisiaj to ja miałem bardzo ważny dzień – brałem udział w prestiżowym konkursie literackim. Mieliśmy sześć godzin, by napisać opowiadanie w czteroosobowej grupie na wybrany temat. My mieliśmy straszny problem – totalny brak inspiracji. Nie kleiło się.
Gdy zaczęła się ostatnia godzina, nagle sobie coś przypomniałem. To znaczy kogoś – moją rodzinę. Hanę, która trzymała za mnie kciuki i nie poszła na urodziny do koleżanki, żeby być ze mną. Rodziców, którzy wzięli urlop, żeby być ze mną. Panią od polskiego i Panią z MDK-u, które cały miesiąc siedziały ze mną i szlifowały mój warsztat.
Wypracowałem wtedy 300% normy i czekaliśmy cierpliwie na wyniki. Matko, moja grupa wygrała!
Ale nic by nie było bez wsparcia rodziny. Oni kochają bezwzględnie, a ja ich też. Nawet gdy robią dla mnie dziwaczne ludki z pianina i kredek.
Tak a propos ludków… Gdy wróciliśmy do domu, Hana rzuciła się na mnie. Usiadłem przy stole, żeby coś zjeść. Nagle podskoczyłem. Okazało się, że wypociny Hanki – dzieło z metalicznego różu, pałeczki G1i dźwięku C w subkontrze, czekały na mnie na krześle jako prezent. Dobro wraca! A dobro otrzymane od najbliższych nie tylko wraca, ale stale rośnie. I nie da się go objąć – ani rękoma, ani sercem.