Pierwsze kroki czytelnicze
Z czytaniem związana jest ściśle swego rodzaju tajemnica socjologiczna, bowiem do dziś praktycznie nie wiadomo – dlaczego jest tak, że jedni czytają, a drudzy nie czytają? Czy mamy na to, jako opiekunowie, jakiś wpływ?
Odnośnie zaś pierwszych doświadczeń czytelniczych to bywa tak, że mogą być one w swoisty sposób bardzo niebezpieczne – czego sam doświadczyłem, kiedy mój wnuk omal nie uległ, być może poważnemu, wypadkowi, samodzielnie sięgając po swoją pierwszą książkę z domowej biblioteki dziadka. W trakcie wizyty rodzinnej ów trzylatek – dynamicznie eksplorując przestrzeń domową – zaczął się wspinać po biblioteczce, która jako jedyna nie była do niczego przymocowana, czego efektem było to, że Jaś omal nie został przez nią przygnieciony! Uniknął tego tylko jedynie dzięki mojej desperackiej interwencji w ostatnim momencie, kiedy to pochwyciłem półkę, unikając tragicznego w skutkach, lawinowego przywalenia go częścią mojego ukochanego księgozbioru! Tak więc przygoda z książkami – ta swoiście pierwsza – dla dziadka jak i wnuka może mieć różny początek, zarówno pozytywny, jak i w pełni traumatyczny, całkiem odmienny od wyjściowo przyjętych zamierzeń.
Innym naszym wspólnym przeżyciem było to, co jemu prawdopodobnie sprawiło ogromną przyjemność, a mnie omal nie doprowadziło do głębokiego urazowego wstrząsu właściwego dla każdego kolekcjonera, kiedy to z dużą pasją (mniemam, że czytelniczą) zaczął wydzierać kartki z samodzielnie pobranej książki, by w ten kreatywny sposób rozpocząć swoją osobistą drogę nowego czytelnika.
Nie jest łatwo – zwłaszcza że wymaga się od dziadków, takie przynajmniej było kiedyś przyzwyczajenie kulturowe, aby byli oni autentycznymi przekazicielami wartości cywilizacyjnych, jakie sami wyznają i które mają, teoretycznie biorąc, głębokie zakorzenienie w najlepszej tradycji. Bywa z tym jednak różnie, bowiem także skrajne tradycje potrafią dziś oddziaływać w międzypokoleniowym przekazie kulturowym. Jest również tak, że najczęściej w obecnej dynamice przemian – to, co dla dziadków jest wartością, dla wnucząt już nią nie jest, bowiem dzisiaj poprzez medialne oddziaływania dzieci szybko wyrabiają sobie gusta i potrzeby, którym ton nadają dominujące trendy narzucane perswazją kultury masowej. Bywa więc tak, że dla mego wnuka zdaje się być bardziej pożądany nowy, lepszy tablet, a nie kolejna książka, którą pragnę go obdarować, tworząc zalążek jego domowej biblioteki w zgodzie przede wszystkim z moimi, a nie jego przyzwyczajeniami i wyznawanymi kodami kulturowymi.
A zatem lekturowe początki mogą być usiane trudnościami i sprzecznościami potrzeb i przyzwyczajeń różnych pokoleń.
Losy księgozbiorów
Na początkuj kolejnej refleksji muszę podzielić się pewną rozmową z moją Babcią – przyszło mi ją odbyć na początku mej drogi czytelniczej – gdy z ogromną pasją (sam nie wiem, skąd wziętą – w moim domu dzieciństwa nie było biblioteki) czytałem i starałem się nabywać kolejne dostępne dla mnie egzemplarze interesującej mnie literatury i poezji. Babcia z pewną zadumą, wypełniona smutkiem stwierdziła – Dobrze, że czytasz, ale wiesz, książki palą się najszybciej. Przeżyła Powstanie Warszawskie i stąd, jak mniemam, ta jej uwaga, która mnie wtedy bardzo zaskoczyła i zadziwiła. Dziś natomiast ja sam, w pierwszym kwartale XXI wieku, doświadczam, że książki co prawda nie są palone i już się nie palą w pożodze wojennej, ale coraz częściej spotykam je porzucone, leżące na śmietniku.
Mieszkam w śródmieściu Warszawy, tu żyje dużo osób starszych i gdy umierają – to bywa tak, że ich dzieci lub wnuki wyzbywają się księgozbiorów, wyrzucając je wprost na śmietnik.
Przed oczyma mojej wyobraźni pojawił się ostatnio… właściwie nie był to żaden wyraźny obraz – co też stanie się z moją domową biblioteką? Czy ktoś w ogóle będzie nią jeszcze zainteresowany? Gdy odchodzą moi znajomi, a często są to nauczyciele szkolni, akademiccy ludzie książek, to rodziny pragną przekazać biblioteki. Praktycznie nikt ich nie chce, bowiem nie mamy już zwykle miejsca, ale też i energii oraz przekonania, że warto poszerzać swoje księgozbiory. Gdy dodać do tego jeszcze kolekcje płyt winylowych (które, o dziwo, przeżywają swój renesans i stały się bardzo modne) i CD, to daje obraz naprawdę przepełnionego mieszkania. Koledzy przechodzą na e-booki i w cywilizowany sposób pozbywają się książek papierowych, uzyskując więcej przestrzeni – ja jeszcze do tego nie dojrzałem i chyba raczej nie pójdę w tym kierunku.
Córka czyta, ale i ona lubi nieprzepełnione powierzchnie mieszkalne i oczywiście w tej sytuacji posiada minimalistyczny przestrzennie czytnik e-booków o dużej pojemności zasobów. W tej kwestii raczej mogę liczyć na siostrzenicę, o ile wytrwa w deklaracji bycia dziedziczką biblioteki. Boję się pomyśleć, jaki będzie do tego stosunek wnuków. I tak to u mnie wygląda.
Jak dotąd, nadal czytam i żyję – żyję i czytam, a książek mam co najmniej na 300 lat obfitej lektury i nadal trwam w swoich przyzwyczajeniach. Z pierwszym wnukiem – coraz bardziej rokującym czytelnikiem – w miarę proporcjonalnie próbuję surfować między stronami papierowymi a stronami Internetu – podejmując praktykę wspólnego przeglądania i „czytania” (na razie tylko ja czytam na głos, on słucha) oraz przeprowadzania inspirujących rozmów o treściach lekturowych – rozmów na razie wątłych. Jestem więc osobą operującą bardzo szerokim pojmowaniem tego, czym jest książka. Przyjmuję, że jest to „urządzenie do przechowywania treści”, obecnie o wielu dostępnych nośnikach, począwszy od tradycyjnego papieru po współczesne cyfrowe przekaźniki. Książka jest więc dla mnie tym wszystkim, co przechowuje zapis treści literackich i każdych innych. To pozwala mi być – w mojej opinii – zarówno czytelnikiem na dziś, jak i na pewne domniemane jutro – jutro, w którym być może czytelnikami będą również moi wnukowie rozwijający się i dorastający w mentalności cyfrowej.
Dziadkowie i ich rola
Samo pojęcie dziadkowie dostarcza w języku polskim skojarzeń całkiem innych niż choćby w dominującym dziś globalnie języku angielskim. Po polsku dziad to z jednej strony ktoś, kogo los dotknął licznymi klęskami, stąd jest to wizerunek raczej ponury i negatywny – wyrażający się choćby zawołaniem – „spadaj, dziadu”, czy robiącym ostatnio furorę terminem „dziadersi”. Z drugiej strony mamy również całkiem inny zakres skojarzeniowy wiążący nas z terminem dziadek – obrazujący osobę ciepłą emocjonalnie i mądrą intelektualnie (na boku pozostawiam pojęcia i skojarzenia z pojęciem babcia). W angielskim natomiast mamy do czynienia z całkiem inną, już wyłącznie semantyczną perspektywą znaczenia, gdyż wyraz parents (rodzice) i grandparents (dziadkowie) kształtuje wyraz grand, odpowiadający swoim zakresem znaczeniowym takim pojęciom jak wielki, wspaniały, okazały, doniosły, efektowny, świetny, imponujący, wytworny, dostojny, paradny. Mamy tu wyraźnie do czynienia, już na starcie, z innym polem świadomościowych skojarzeń zakresu znaczeniowego. Bycie dziadkami (babcią i dziadkiem) staje się przechodzeniem od bycia rodzicami do bycia kimś jeszcze większym i okazalszym!
To dziadkowie według dotychczasowych wizji cywilizacyjnych odpowiadali w jakiejś określonej mierze za właściwy przekaz „bitów” informacji kulturowej, „przekazywanych z pokolenia na pokolenie”. „Bitów”, które są deponowane i replikowane w kulturowych artefaktach, takich jak „obrazy/zdjęcia, książki, powiedzenia”(James Hillman, Siła charakteru). Można tu mówić o szacunku doistniejącego – czy się to komuś podoba, czy nie – zjawiska „inteligencji starszych”, którzy poświęcają się już dla innych celów niż tylko pragmatyczny codzienny funkcjonalizm. W swych przemyśleniach amerykański myśliciel James Hillman pisze więc wprost: „Babcie i dziadkowie są depozytariuszami rytuałów i tradycji, będącymi w posiadaniu skarbu w postaci mnóstwa archetypowych opowieści, uczą i instruują młodych, a także podtrzymują pamięć o duchach przodków, które strzegą daną społeczność. (…) Choć zostało im tak niewiele czasu, zawsze mają dużo czasu na wszystko i dla każdego.”
Stają więc przed nami dziadkami ważne obowiązki związane z zadaniem podtrzymywania i przekazywania kultury przeszłości – żywej także w teraźniejszości i z potencjałem dla przyszłości. Jak jednak odnaleźć w sobie wszystkie konieczne do tego atrybuty (przy różnych przecież doświadczeniach osobistych, zdobytych na drogach życia), aby móc wykazać się konieczną wiedzą i praktycznymi umiejętnościami pozwalającymi temu wszystkiemu podołać?
Osobiście nie doświadczyłem relacji z dziadkami, miałem tylko jedną babcię od strony mamy. Bardzo mnie kochała i pozostawiła obraz wzoru osobowego, ale archetypu dojrzałego wiekiem mężczyzny mającego dla mnie tyle czasu, ile miała ona – nie było mi dane osobiście przeżyć. Tak więc teraz, chcąc nie chcąc, muszę swoiście improwizować i opierać się na doświadczeniach płynących zza pośredniczeń – z lektur, obserwacji czy kultury medialnej. Nie ma zbyt wielu krzepiących i godnych naśladowania przykładów, zwłaszcza że obecnie dominujący jest trend na preferowanie kultu „młodości”, czyli kultury, która wypchnęła „starość” z głównego nurtu zainteresowań cywilizacyjnych. O starości mówi się dziś z ogromną nieśmiałością i swoiście po cichu…
Z przekazów płynących ze strony antropologii kulturowej wynika natomiast, że interesująca nas tu swoista więź między dziadkami i wnukami – owa relacja pedagogiczna uczeń-nauczyciel – scala ze sobą nie rodziców i ich dzieci, a więc pokolenia bezpośrednio następujące po sobie, lecz właśnie dziadków i wnuczęta. W tym też duchu i ja po prostu staram się znaleźć kontakt z dorastającymi wnukami, licząc że podołam w jakiejś dostępnej mi mierze owemu zadaniu – przekazywania bliskiego mi osobiście dziedzictwa kulturowego najmłodszemu pokoleniu w sztafecie, w której przychodzi mi brać jeszcze udział.
Książki-rozkładanki
Co do książek, do których sięgam, to są nimi – na tym pierwszym etapie – wszystkie te należące do spektrum książek-„rozkładanek” o wielowymiarowym charakterze papierowych teatrzyków z wieloma atrakcjami pozatekstowymi. Z nich mój wnuk najbardziej polubił postać Pinokia, omijając szerokim łukiem Jasia i Małgosię. Znaczące jest to, że szczególnie poruszyło go zagadnienie wydłużającego się nosa jako znak występowania kłamliwych zachowań. To pozwala mi podejmować pierwsze refleksje nad naturą prawdy i kłamstwa – oczywiście na zasadach jego dziecięcych zamyśleń.
Wróćmy jednak jeszcze do samych książek „rozkładanek”, które wśród książek dla dzieci cieszą się pewną ciągłą estymą, zarówno obdarowujących, jak obdarowywanych. Te książki są czymś wyjątkowym w papierowym świecie - będąc czymś artystycznie przestrzennym, wciągają w swoje wnętrze, oferują wielowymiarową, dynamiczną wizualizację wybranych archetypowych scen baśniowych. Pozwalają zobaczyć świat bohaterów oraz wejść z nimi w bezpośrednią, sensoryczną interakcję. Książki te inspirują dziecko do dosłownego wkroczenia w fabułę i dramaturgię – czy to czytanego, czy opowiadanego utworu. Zachęcają do samodzielnego snucia opowieści przez dziecko, które naturalnie omawia co widzi, czego może dotykać, poruszać i osobiście – ożywiać, nie tylko w wyobraźni, ale namacalnie. Wyjątkową pozycję na świecie mają artystycznie i technologicznie opracowane książki autorstwa Roberta Sabudy, Amerykanina polskiego pochodzenia, stanowiące arcydzieła sztyki stosowanej. Ale to już temat na może inną, kolejną opowieść.