Żeby zrobić bigos, niezbędna jest kiszona kapusta. Co poza nią? Tyle będzie odpowiedzi, ile przepisów, ile tradycji domowych, osobistych preferencji, wreszcie – ile zasobów w lodówce i pobliskim sklepie.
Pytanie o przepis na bigos jest podobne do pytania o przepis na szczęśliwe dzieciństwo. Ogólnie wiadomo – kapusta, tłuszcz, aromatyczne przyprawy, ale kiedy przechodzimy do szczegółów, możemy z oburzeniem wołać – ale jak to wegański!? Z przecierem pomidorowym!? Moja babcia robiła tylko z jałowcem i był najlepszy! Śliwki to do drożdżowego, nie do kapusty!
W kontekście wielości przepisów na wychowanie oraz związanych z nim różnych potrzeb i zasobów, myślenie o dzieciństwie czy jego kryzysie wymaga wskazania, czym są: owa kapusta, tłuszcz i przyprawy, tj. co powinno pozostać niezmienne, co jest fundamentem dobrego dzieciństwa. Warto to zrobić choćby po to, żeby – dla własnego spokoju – nie skupiać się na „dodatkach” w sytuacji, kiedy wychowawczo-kapuściane sedno sprawy jest zagrożone.
Dzieciństwo w kryzysie?
W Polsce, a więc w kraju stabilnym, stosunkowo bogatym i rozwiniętym, mówienie o dzieciach i dzieciństwie często, zbyt często, zmierza ku jednej z dwóch skrajności.
Po pierwsze – bagatelizuje się realnie istniejące problemy, przyrównując je do tragedii wcześniejszych pokoleń: przede wszystkim doświadczenia wojny, biedy czy alkoholizmu lat powojennych. Ale też do olbrzymich trudności okresu transformacji ustrojowej czy fali emigracji zarobkowej roku 2000. Skoro bowiem kiedyś było źle, a dziś jest lepiej, to nikt nie ma prawa narzekać.
Po drugie – wyolbrzymia się istniejące zagrożenia w myśl zasady „kiedyś to było, teraz to nie ma”, idealizując przeszłość (zwłaszcza okres własnego dzieciństwa), pozbawioną być może dziś dostępnych wygód, ale też wielu zagrożeń i presji. Bo przecież, skoro kiedyś było dobrze, a dziś jest inaczej, to znaczy, że gorzej.
Jak zatem spojrzeć na kondycję współczesnych dzieci, żeby nie popaść w przesadę i zlokalizować realne problemy? Nie po to, żeby nad nimi biadać, ale próbować im przeciwdziałać. Żeby zachować miarę w obawach i czujność w zachwycie. Odpowiedź oczywiście nie jest prosta. Zacznijmy od tego, przed jakimi, nieznanymi wcześniejszym pokoleniom, wyzwaniami stoją współczesne dzieci i rodziny.
Nowe szanse jako nowe wyzwania
Dzieciństwo każdego czasu ma swoje wyzwania i trudności. Nowe, nieznane wcześniejszym pokoleniom problemy współczesnego dzieciństwa to problemy krajów rozwiniętych, m.in. nadmiar dostępnych dóbr, kryzys autorytetów, zagrożenia wynikające z niekontrolowanego dostępu do internetu czy telefonu. To także nowe formy komunikacji, nauczania i uczenia się, szeroki dostęp do – nie zawsze wartościowej – rozrywki i kultury popularnej: gier, bajek, seriali, muzyki. Każda z tych rzeczy może być zagrożeniem i zwiastunem upadku cywilizacji, ale… z większości sami rodzice (nauczyciele i dziadkowie) ochoczo korzystają.
Nadmiar i niedobór
Według danych GUS w 2004 roku dochód rozporządzalny w Polsce wynosił 735 zł/os miesięcznie, a wydatki stanowiły w nim aż 95%. Jednym słowem, lwia część zarobionych pieniędzy była przeznaczana na codzienne potrzeby życiowe. W 2014 roku te wartości wynosiły odpowiednio 1340 zł i 80,5%. W 2021-2062 zł i 63,8%. Wydaje się, że nic nie pokazuje lepiej, jak w ciągu ostatnich18 lat zmieniła się sytuacja ekonomiczna Polaków i dlaczego, z perspektywy osób wychowanych w świecie niedoborów ekonomicznych, „dzisiejsze dzieci mają wszystko”.

O ile więc wyzwaniem dla rodziców sprzed lat było nauczenie dzieci radzenia sobie z jakąś formą niedostatku, nie tylko biedą, ale brakiem lub niedostępnością wielu udogodnień, o tyle współcześni rodzice stoją przed innym wyzwaniem – nauczyć dzieci (i często siebie) racjonalnego i odpowiedzialnego korzystania z dostępnych dóbr.
Można spierać się, które wyzwanie jest trudniejsze. Ale – czy odpowiedź cokolwiek zmienia wobec tego, że na pewno stoi ono dziś przed większością rodzin?
Jak nauczyć dzieci samodyscypliny ekonomicznej, odróżniania potrzeb od zachcianek, umiejętności planowania zakupów? Jak nauczyć je bycia szczodrym, ale nie rozrzutnym, oszczędnym, ale nie skąpym? Zanim padną odpowiedzi i górnolotne deklaracje, każdy z nas powinien najpierw wybrać się sam z własnym sumieniem do Pepco, Ikei czy na spacer wzdłuż nadmorskiego bulwaru. Albo na dwudniowe targi książki, podczas których na każdym stoisku czekają nowości i rabaty.
Nowoczesność
Kolejnym wyzwaniem wychowawczym jest radzenie sobie z nowymi formami komunikacji: łatwym dostępem do telefonu, mediów społecznościowych, komunikatorów on-line. Wiele badań wskazuje, że niekontrolowany dostęp i nadmierna ekspozycja na ich działanie są, zwłaszcza dla małych dzieci, bardzo szkodliwe. Z drugiej strony nowe formy komunikacji dają dzieciom szansę na nawiązywanie nowych kontaktów, zdobywanie wiedzy, podtrzymywanie znajomości z rodziną i kolegami. Ich rolę doceniają także rodzice, którzy zdecydowali się na edukację domową czy ci, którzy mieszkają z dala od najbliższej rodziny i dużych miast.
Czy dzieciństwo w świecie internetu jest dzieciństwem straconym? Zamiast odpowiadać na to pytanie, należy je moim zdaniem uzupełnić innym: a dorosłość w dobie internetu jest stracona? Przecież wiele tracimy, nie pisząc do siebie listów, tylko dzwoniąc albo, o zgrozo, mailując! A najgorsze te fejsbuki! Gdybyśmy nie widzieli w social mediach zdjęć koleżanki z podstawówki, na pewno nasze relacje byłyby bliższe (dokładnie tak jak z tymi, których nie mamy wśród „znajomych”, a których imion czasem już nie pamiętamy). Nie mówiąc już o zakupach! Przecież to rozkosz tak pochodzić godzinę czy dwie po sieciowych sklepach, żeby na końcu okazało się, że nie ma naszego rozmiaru. Dorosłość w epoce internetu to porażka!
Prawdę mówiąc, nowoczesne technologie należy traktować poważnie i z ostrożnością, o czym piszą zresztą także inni autorzy „WychowujMY!”. Warto docenić jednak ich wkład w poprawę komfortu dzieci, ich edukacji czy kontakty z rówieśnikami. Warto dostrzec nawet w grach wartości rozrywkowe (bo życie to nie tylko korporacyjny „samorozwój” i edukacja), a w social mediach – socjalizujące. Wreszcie – warto, naprawdę warto, zobaczyć, co rzeczywiście robią dzieci, zwłaszcza starsze, w internecie. I własną reakcję dostosowywać do tego, co zobaczymy, a nie do medium, które wykorzystują.
Schyłek autorytetów
Brak szacunku dla autorytetów i postmodernistyczna, galaretowata konstrukcja struktur wartości to jedne z największych obaw wielu rodziców. „Nasza młodzież nie myśli dziś o niczym, zajmuje się tylko sobą, nie ma uszanowania dla rodziców i starszych; młodzi nie mają w sobie żadnej pokory, wypowiadają się tak, jakby wszystko wiedzieli, wszystko to, co my, starsi, uważamy za ważne, oni nazywają głupim. Nasze dziewczęta są próżne, nieroztropne oraz lubieżne, nie zwracają uwagi na to, co mówią, jak się ubierają i jak żyją" – powtórzyłaby chętnie niejedna moja ciocia za żyjącym na przełomie XI i XII wieku Piotrem Eremitą. Że zawsze starsze pokolenia narzekają na młodsze – to wiadomo nie od dziś. Chciałabym jednak odnieść się do tematu samego kryzysu autorytetów.
Autorytety, czy też idole dzieci i młodzieży istnieją i mają się dobrze. Dziś to jutuberzy, instagramerzy i tiktokerzy (zanim ktoś prychnie z pogardą, przypominam, że wcześniej byli to bohaterowie amerykańskich seriali, a jeszcze wcześniej – czterej pancerni i Hans Kloss). Są wśród nich dobrzy i źli, mądrzy i głupi, szkodliwi i wartościowi. Najważniejsze, jak sądzę, to uznać ich istnienie i dostrzec wpływ, jaki wywierają na dzieci. I przede wszystkim – sięgnąć pamięcią do własnych „autorytetów” z dzieciństwa – do tych plakatów z piłkarzami, z Leonardo di Caprio i Spice Girls, do wycinków z niemieckiego „Bravo” i fotosów z Danielem Olbrychskim.
Ci śmieszni influencerzy z social mediów to po prostu nowe oblicza starych postaci. Dzieci chcą ich naśladować i upodabniać się do nich, bo elementem dojrzewania jest próbowanie stworzenia własnej, ale nowej tożsamości, wymyślanie siebie. To „wymyślanie” zawsze chyba jest trochę na podobieństwo, a trochę w kontrze do najbardziej znanego wzorca – rodzica.
Pozwólmy dzieciom na budowanie swojego „ja”, nawet jeśli jest trochę głupkowate, trochę niedojrzałe i krzykliwe. Jest jednak ich własne. Kiedy już będą tak starzy jak my, z nostalgią będą wspominać swoje śmieszne powiedzonka, różowe włosy i karty z pokemonami. Ale, podobnie jak dla nas kapsle z chipsów i karteczki z segregatorów, nie będą one miały dla nich większego znaczenia. Co będzie miało znaczenie? Kapusta, tłuszcz i przyprawy. Ale o tym za chwilę.
Bal bez końca
Nasze dzieci słuchają innej niż my muzyki, oglądają inne filmy. Mają swoich bohaterów i celebrytów. Ich dzieciństwo, w odróżnieniu od dzieciństwa poprzednich pokoleń, jest jednak, w mojej opinii, faktycznie pełne nie tyle wyzwań, co konkretnych zagrożeń. Wynikają one z dwóch czynników – niemal nieograniczonego dostępu do rozrywki oraz ekspozycji na treści „podpowiadane” i reklamy. Te dwa aspekty nie mają prostej analogii w poprzednich epokach, ale przede wszystkim trudno je kontrolować i przewidzieć ich charakter.
Pierwsze zagrożenie związane z rozrywką to nielinearny dostęp do niej – wszystko jest hipertekstem i do każdego zasobu dzieci mają dostęp tu i teraz (w domu, w samochodzie, w restauracji, poczekalni), w dowolnej kolejności. Nie muszą czekać (np. na następny odcinek), mogą w każdej chwili przerwać i wrócić. Dlatego codzienne życie, zwykłe zabawy, rozmowy to… nuda. Fascynujący świat na wyciągnięcie ręki odnaleźć można tylko w dynamicznej rozrywce, która nigdy nie musi mieć końca.
Problem jednak nie wiąże się tu z samymi treściami (nawet tymi głupimi), ale z brakiem reglamentowania dostępu do nośników. Mówiąc wprost – dostęp do rozrywki możliwy jest tylko na telefonie, tablecie, komputerze czy telewizorze. To nie tylko treści są problemem ani nawet nie świecące w oczy ekrany, tylko – należący do osobistej decyzji, nielimitowany dostęp do nich. To nowe wyzwanie, wielki ciężar, który zrzucamy czasem na barki dzieci: powiedzieć stop, kiedy może jednak jeszcze nie trzeba przerywać. To wymaga wielkiej dojrzałości. Dojrzałości, której uczymy dzieci, której sami przecież się wciąż uczymy. Skoro nam bywa trudno odłożyć wieczorem telefon, dla dziecka to często wyzwanie prawdziwie ponad siły.
Drugie zagrożenie – równie poważne – to treści podpowiadane (czyli wyświetlane jako kolejne automatycznie, na podstawie algorytmu) oraz reklamy. To one często prowadzą dzieci do pornografii, przemocy, patostreamów – na krańce internetu. To one tworzą bańki komunikacyjne (zobaczyłeś TO? Spróbuj jeszcze TEGO! I koniecznie TAMTEGO). To nad nimi nikt nie sprawuje kontroli, ponieważ algorytm to niedorozwinięty „mózg bez serca”.
Są oczywiście blokady, czyszczenie ciasteczek, kontrola rodzicielska. Jednak wspieranie decyzyjności i konkretnych kompetencji cyfrowych dzieci to, moim zdaniem, jedno z największych zadań i wyzwań dla dzisiejszej rodziny.
No i na koniec ten bigos. Podaję przepis – prawdziwa broń przed samotnością, bezmyślnością i zagubieniem: kapusta i tłuszcz, i przyprawy dzieciństwa to szacunek, czas i miłość. W każdym pokoleniu. Bo nie różnimy się od siebie tak bardzo, jak by się mogło wydawać.